Na tak duży wzrost największy wpływ miała sprzedaż samochodów. Wzrosła ona aż o 8,2 proc. w porównaniu z listopadem 2008 roku. Ekonomiści przyznają, że mają problem z wytłumaczeniem tak zaskakująco dobrego wyniku. "Być może zadziałał tzw. efekt niskiej bazy: sprzedaż samochodów w listopadzie ubiegłego roku była bardzo mała, więc jej niewielki wzrost przełożył się na duży procentowy skok wskaźnika" - mówi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.

Reklama

Jakub Borowski, główny ekonomista Invest Banku uważa, że samochody mogą kupować klienci zza granicy, wykorzystując w ten sposób korzystne różnice w cenach. A według Tomasza Kaczora z Banku Gospodarstwa Krajowego firmy motoryzacyjne dodatkowo próbują poprawić sobie tegoroczne wyniki i oferują atrakcyjne promocje na samochody z rocznika 2009.

Generalnie jednak ekonomiści są dalecy od hurraoptymizmu. Bo konsumpcja prywatna - jeden z głównych motorów wzrostu gospodarczego - nadal jest słaba. Świadczy o tym spadek sprzedaży w takich kategoriach jak sprzęt RTV, AGD i meble. W listopadzie tego roku była ona o 6,7 proc. niższa niż rok wcześniej. "Cała sprzedaż wzrosła, ale to wynika z efektów statystycznych. W listopadzie w tym roku mieliśmy więcej dni roboczych niż w 2008. Realnie, w cenach stałych, sprzedaż jest stabilna, zbliżona do poziomów sprzed roku" - mówi Jakub Borowski. Dodaje, że dane o sprzedaży nie potwierdzają ożywienia w gospodarce, które było widoczne w informacjach o produkcji przemysłowej. On jednak nie wynikał z odbudowy popytu krajowego, ale z większej liczby zamówień z zagranicy. Poza tym firmy produkują więcej, by zwiększyć zapasy w magazynach, nadszarpnięte na początku kryzysu.

Ekonomiści, z którymi rozmawiał DGP uważają, że perspektywy dla konsumpcji prywatnej nie są dobre. "Nastroje konsumentów nieco ostatnio się pogorszyły. Nie ma żadnych czynników, które wskazywałyby na duży wzrost sprzedaży detalicznej w kolejnych miesiącach. Należy liczyć raczej na stabilny, ale umiarkowany wzrost" - mówi Tomasz Kaczor z BGK. "Sytuacja na rynku pracy nie zepsuła się aż tak bardzo, jak się spodziewaliśmy, ale to nie oznacza, że bezrobocie przestanie rosnąć. Płace realnie spadają. Trudno więc oczekiwać, że w sytuacji takiej niepewności Polacy zaczną więcej wydawać " - dodaje Dariusz Winek.