Szef polskiego rządu pytany przez dziennikarzy, czy w administracji unijnej warto szukać oszczędności, odparł, że wszędzie warto ich szukać, ale w sposób symetryczny. Nie dajmy się złapać w taką pułapkę, że ktoś rzuci hasło 100 mld czy 200 mld cięć i będzie udawał, że chodzi o administrację, bo wiadomo, że jest to raczej, i tak to odbieram, (...) próba zablokowania kompromisu. Cięcia - tak, zrównoważone po wszystkich politykach, po to żeby osiągnąć kompromis, a nie po to, żeby zademonstrować jakiś pogląd efektowny, a równocześnie nieskuteczny - powiedział Tusk.

Reklama

Premier zadeklarował także, że Polska nie znajduje się wśród państw atakujących rabat największych płatników netto w składce do unijnej kasy. Dlatego, uznając system rabatowy za niesprawiedliwy, ale odziedziczony przecież z przeszłości, nie angażujemy się w jakiś szczególny ostry atak na rabat - oświadczył. Podkreślił, że Polska stara się precyzyjnie i niezbyt radykalnie formułować własne interesy, a także interesy 15 państw tzw. przyjaciół spójności, ale jednocześnie nie chce prowokować innych partnerów.

Premier zauważył, że w razie prowizorium budżetowego zwolennicy jakiejś formy rabatu będą kluczowi, żeby osiągnąć co roku to porozumienie (ws. rabatów). Chodzi o kraje-płatników netto tj. Niemcy, Szwecję i Holandię, które też mają korekty składek do budżetu UE, wygasające jednak, w przeciwieństwie do rabatu brytyjskiego, z końcem 2013 r. Jeśli nie będzie porozumienia ws. budżetu UE na lata 2014-20 i budżet UE byłby oparty na rocznych prowizoriach, to kraje te co roku musiałyby uzgadniać swoje korekty. Rabat brytyjski jest jedynym stały rabatem.

Tusk, pytany jak ocenia szanse na porozumienia ws. budżetu UE, powiedział, że nie będzie to proste. Jeśli miałbym mierzyć nadzieję na przyjęcie kompromisu już dzisiaj wyrazem oczu moich rozmówców, to jest mniej niż 50 proc - powiedział.

Szef rządu przewiduje, że jest dość prawdopodobne, iż Brytyjczycy zablokują porozumienie. Jeśli nie zablokują i uzyskamy kompromis, nikt nie będzie zadowolony, ale też nikt nie będzie miał poczucia katastrofy. Naprawdę o to chodzi w tej dyskusji, bo szczególnie my jako biorcy (środków) wolelibyśmy wyjechać z +zaklepanym+ budżetem - przekonywał.

Jak powiedział jeden z unijnych dyplomatów, Wielka Brytania chce zachować swój rabat na dotychczasowym poziomie, ale jednocześnie nie chce płacić na rabaty innych krajów (Niemiec, Szwecji, Holandii). Dodał, że Londyn zszedł trochę w dół z wielkością postulowanych cięć. Londyn domaga się znacznie większych cięć w budżecie niż zaproponował przed szczytem przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy.

Van Rompuy obciął ubiegłoroczną propozycję KE opiewającą na ponad bilion euro o 75 mld. Londyn, jak szacują dyplomaci, domaga się cięć nawet rzędu 180-200 mld euro.

Reklama

Źródła unijne wskazywały przed szczytem, że UE będzie próbowała przekonać Londyn do zgody na nowy budżet UE na lata 2014-20 większymi cięciami w administracji, utrzymaniem rabatu brytyjskiego, a także badawczymi projektami dla brytyjskich firm. Dyplomaci brytyjscy mieli przedstawiać w Brukseli symulację, z której wynika, że w administracji możliwe są oszczędności nawet 1 mld euro rocznie, jeśli zmieni się pewne zasady wyliczania pensji i emerytur, a także bardziej, niż zaplanowała to KE, ograniczy liczbę pracowników w unijnych instytucjach. Zdaniem unijnych rozmówców tak duże cięcia nie są jednak możliwe.

Źródła UE nie wykluczały jednak, że na szczycie w Brukseli Cameron zgodzi się na znacznie mniejsze cięcia. By jednak mógł po powrocie do Londynu usprawiedliwić swą zgodę, partnerzy w UE muszą pójść na pewne ustępstwa, m.in. zwiększając cięcia w wydatkach na administrację.