Eurodeputowani mogą zablokować przyjęcie budżetu UE na 2011 rok, bo ich zdaniem jest za mało ambitny. Brak budżetu oznaczałby jednak groźne dla odbiorców funduszy unijnych prowizorium - ostrzegają sprawozdawczyni PE Sidonia Jędrzejewska i komisarz Janusz Lewandowski.

Reklama

PE przyjął w środę swoje stanowisko ws. budżetu UE na rok 2011 w wysokości nieco ponad 130 mld euro. "To propozycja zdyscyplinowana, gdyż PE rozumie, że w czasach kryzysu nie tylko budżety narodowe, ale i europejski muszą być wstrzemięźliwe" - powiedziała PAP Jędrzejewska (PO). PE przyjął stanowisko niemal identyczne jak wyjściowa propozycja Komisji Europejskiej.

Ale by przyjąć budżet roczny UE potrzebne jest porozumienie z Radą ministrów finansów UE, a ta nalega na budżet jeszcze mniejszy, w wysokości 126 mld euro. Tak więc negocjacje w celu znalezienia porozumienia między dwiema instytucjami (tzw. koncyliacja) będą i tak trudne. Zgodnie z Traktatem z Lizbony obie instytucje mają na to 21 dni. Jeśli się nie porozumieją, to wtedy przyszłoroczny budżet będzie opierał się na tzw. prowizorium; sytuacja taka nie zdarzyła się w UE od 30 lat.

Kłopot w tym, jak mówi Jędrzejewska, że kilku wpływowych europosłów, w tym przede wszystkim lider socjaldemokracji Martin Schulz i liberałów Guy Verhofstadt, dążą do konfrontacji z Radą. Pierwszy chce znacznie zwiększonych wydatków, zgodnie z postulatem socjalistów, że nie cięcia deficytów, ale zwiększenie inwestycji doprowadzi do wzrostu gospodarczego w Europie po kryzysie.

Drugi z kolei domaga się zobowiązania Rady, że rozpocznie poważną debatę na temat nowych źródeł dochodu do unijnej kasy (tzw. europodatki). Wspierają go zresztą także chadecy, jak szef komisji budżetowej, czy sam szef frakcji Joseph Daul. Na razie Rada absolutnie nie chce się na to zgodzić.



"Wiem, ile w tym taktyki, i wierzę, że na końcu moi przyjaciele z PE zachowają się odpowiedzialnie. Mają pełną świadomość, że ludzi nie interesują potyczki instytucjonalne, natomiast rolnicy, samorządy i ci, co otrzymują granty na badania, czekają na budżet" - powiedział komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski. Jak dodał, budżet oparty na prowizorium to "koszmar", o którym nie chce nawet myśleć, bo wówczas "skończy się przewidywalność". Wówczas budżet składać się będzie z tzw. prowizorycznych dwunastek, (czyli jednej dwunastej budżetu za rok 2010 na każdy miesiąc).

Reklama

Sidonia Jędrzejewska też krytykuję postawę Verhofstadta i Schulza jako "absolutnie niepoważną". Wskazuje, że w przypadku "prowizorium" będzie o wiele mniej pieniędzy niż w oszczędnej propozycji budżetu 2011 Rady ministrów finansów. "Propozycja Rady, jak by nie była zła, jest i tak lepsza od prowizorium. Byłoby o 800 mln euro mniej na samą politykę spójności" - mówi.

Problemem jest to, że w przypadku prowizorium, każdego miesiąca nie będzie można wydać więcej niż wynosi jedna dwunasta budżetu 2010. A w przypadku wielkich inwestycji infrastrukturalnych z funduszy spójności faktury spływają przecież co miesiąc, ale za dłuższy okres i wtedy jest ryzyko, że nie będzie można ich zapłacić, bo przewyższą dostępne środki. Jędrzejewska boi się, że ministerstwa rozwoju regionalnego w ogóle przestaną podpisywać kontrakty, by nie znaleźć się w sytuacji, że nie będzie można zapłacić za wykonane inwestycje.

"To są spory instytucjonalne, które nikogo nie interesują poza tymi panami (Verhofstadt i Schulz). Oni interesują się tylko instytucjami, a nie beneficjentami funduszy" - mówi Jędrzejewska. "Dla mnie ta sytuacja jest bardzo niepokojąca. Mam nadzieję, że to się dobrze skończy, bo chyba nikt nie wierzy, że w ciągu trzech miesięcy uda się osiągnąć z Radą porozumienie w sprawie nowych źródeł dochodu!" - dodaje.