W ramach pierwszego filara, obsługiwanego przez ZUS, środki gromadzone na naszych indywidualnych kontach są bezpieczne i nie grozi im utrata wartości. Nie są one inwestowane, a więc nie zarabiają, zaś system waloryzacji powoduje, że nie ima się też ich inflacja.
Pociecha z tego bezpieczeństwa jest jednak niewielka. Emerytury wypłacane przez ZUS są i będą niskie i nie ma na to rady. Co gorsza, będą się one obniżały, jeśli porównać ich wielkość z wysokością wynagrodzenia pobieranego przed przejściem na emeryturę.
Ta tak zwana stopa zastąpienia będzie malała z powodu niekorzystnych zmian demograficznych w naszym społeczeństwie i rosnącej niewydolności systemu, zwanego pierwszym filarem. Na niekorzyść będą zmieniały się bowiem proporcje między liczbą osób aktywnych zawodowo, a liczbą emerytów. A gdy tylko budżet państwa będzie w potrzebie, emerytury pierwsze pójdą pod nóż.
Remedium na te bolączki i uzupełnieniem miało być wprowadzenie systemu emerytur kapitałowych, w którym składki są inwestowane na rynkach finansowych przez powołane do tego fundusze emerytalne. Inwestowanie, choć daje szanse na większe zyski, zwiększające emerytalny kapitał, wiąże się też jednak z ryzykiem, które może go poważnie uszczuplić.
Pierwsze lata funkcjonowania otwartych funduszy emerytalnych przypadły na okres prosperity na rynkach finansowych. Od 2007 roku warunki jednak się zmieniły, co obnażyło ciemniejszą stronę systemu emerytur opartych na inwestowaniu składek oraz niedostatki części przyjętych szczegółowych rozwiązań jego funkcjonowania. Jedną z podstawowych jest zaś nieelastyczność reagowania na zmiany sytuacji na rynkach.
Doskonalenie przyjętego ponad dziesięć lat temu systemu nie zaprzątało zbytnio niczyjej uwagi, gdy od 2001 do 2007 roku fundusze osiągały trzyletnią stopę zwrotu sięgającą 40-50 proc.
Wówczas jedynym problemem wydawały się wysokie koszty, jakimi obciążone są składki klientów z tytułu różnego rodzaju opłat, obniżających znacząco korzyści przyszłych emerytów z giełdowej hossy. Gdy na rynkach nadeszły gorsze czasy, było już za późno, by zastanawiać się, jak ten system usprawnić. Wzrost wartości zgromadzonego kapitału stał się nagle dużo skromniejszy i utrzymywał się przez dłuższy czas na poziomie nie chroniącym go nawet przed inflacją.
Sytuacja nie wygląda jednak jeszcze zbyt dramatycznie, jeśli brać pod uwagę oficjalnie wyliczane trzyletnie stopy zwrotu. Wady są widoczne bardziej, jeśli przyjrzeć się zmianom wartości jednostek uczestnictwa w czasie giełdowych zawirowań i ich konsekwencjom dla kapitału, a więc i wysokości przyszłych emerytur.
Załamanie na giełdach, będące skutkiem globalnego kryzysu finansowego z 2007 roku, trwało 20 miesięcy. W tym czasie jednostki uczestnictwa w funduszach emerytalnych straciły na wartości od 21 do 26 proc. Można powiedzieć, że to i tak niewiele, w porównaniu z sięgającymi 50 proc. spadkami giełdowych indeksów i lecącymi w dół nawet po 90 proc. akcjami niektórych spółek. Ale dla przyszłego emeryta to niewielka pociecha.
Tak potężne załamania na rynkach zdarzają się stosunkowo rzadko. Zwykle w takich przypadkach argumentuje się, że długoterminowy horyzont emerytalnych inwestycji łagodzi takie wstrząsy. Trzeba jednak zauważyć, że odrabianie strat poniesionych przez fundusze trwało niemal tyle samo, co wcześniejszy spadek, to w wieloletniej historii naszego emerytalnego kapitału powstaje trzy-, czteroletni epizod, w trakcie którego nie zyskuje on na wartości.
Z punktu widzenia przyszłego emeryta jest to czas stracony bezpowrotnie.
Ze znacznie częstszym występowaniem okresów sporych spadków na giełdach liczyć się trzeba w najbliższej przyszłości, przy czym określenie najbliższa może oznaczać nawet kilka lat. W ciągu ostatnich kilku tygodni wartość jednostek uczestnictwa naszych funduszy znów spadła o około 9 proc. Odrabianie tej straty znów potrwa kilka, kilkanaście tygodni, o ile zniżki nie okażą się początkiem nowej, poważniejszej fali spadkowej.
Zarówno pierwszy, obsługiwany przez ZUS filar, jak i działanie funduszy emerytalnych ma wady i zalety. Mają one charakter systemowy, czyli niezależny od woli i umiejętności ani państwowych urzędników, ani zarządzających naszymi pieniędzmi prywatnych firm. W ramach obu tych systemów przyszły emeryt nie ma żadnego pola manewru. Jedynym wyjściem jest dla niego, w jego własnym interesie, tworzenie indywidualnego, uzupełniającego funduszu, który ma szansę być bardziej zyskowny niż ZUS i bardziej elastyczny niż otwarte fundusze emerytalne.