Wystarczy rzut oka na wykresy kursów walutowych, by stwierdzić, że frank nigdy nie był tak mocny jak dziś. W ciągu ostatnich 12 miesięcy waluta Szwajcarii umocniła się o 12 proc. w stosunku do euro, o 19 proc. w stosunku do funta i o ponad 20 proc. w stosunku do jena i amerykańskiego dolara. W stosunku do naszego złotego frank umocnił się jedynie o 8 proc. Jest to jednak paradoksalnie efekt słabości, a nie siły złotego. Nasza waluta nie odzyskała jeszcze wigoru po kryzysie i od dołka dekoniunktury w lutym 2009 roku wciąż pozostawała słaba. Podczas gdy inne waluty umacniały się, a potem zaczęły spadać, nasza nie miała od czego się odbić.
Moc szwajcarskiego pieniądza bierze się ze słabości innych walut. Strefa euro zmaga się z zadłużeniem Grecji, Portugalii, Irlandii i Hiszpanii. Kolejne niepokojące komunikaty napływające z tych państw oraz brak ostatecznej informacji o restrukturyzacji zadłużenia Grecji osłabiają wspólnotową walutę. Greckie obligacje kupowały banki z całej Europy i bankructwo tego peryferyjnego kraju może pociągnąć za sobą kryzys sektora finansowego na całym kontynencie.
Z kolei trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii zachwiały tamtejszą gospodarką i przyczyniły się do osłabienia jena wobec większości światowych walut. W I kwartale tego roku gospodarka Japonii skurczyła się o 3,7 proc. To jeden z najbardziej zadłużonych krajów na świecie. Dług publiczny sięga tu 200 proc. produktu krajowego brutto. Ostatnio agencja ratingowa Moody’s poinformowała o możliwości obniżenia temu państwu ratingu.
Kolejne niepokojące wydarzenia miały i wciąż mają miejsce w krajach Afryki Północnej i na Bliskim Wschodzie. Rewolucje, zmiany rządów, zamieszki. A wszystko to w rejonie największych na świecie złóż ropy naftowej. Niepokój, który z tym się wiąże, napędza zjawisko nazywane przez analityków globalną awersją do ryzyka i kieruje strumień światowego kapitału do walut uznawanych za bezpieczne. Dotychczas walutą taką był amerykański dolar. Ale ostatnio analitycy, ekonomiści i agencje ratingowe mają wątpliwości wobec siły amerykańskiej gospodarki. Jej wzrost napędzany jest kolejnymi miliardami dolarów, pompowanymi przez rząd federalny, a rosnące zadłużenie sięgnęło już ustawowego limitu wynoszącego 14,3 biliona dolarów.
Reklama
Nowych długów zaciągać więc już nie można, a istniejące trzeba spłacać. Departament Skarbu USA podał jednak w maju, że bez nowych pożyczek będzie w stanie regulować płatności jedynie do 2 sierpnia. Problem jest więc poważny i zostanie rozwiązany najprawdopodobniej poprzez podniesienie ustawowego limitu zadłużenia. Cała ta sytuacja odbija się na dolarze, który stracił opinię najbezpieczniejszej waluty na świecie. Przyczyniła się do tego zwłaszcza agencja ratingowa S&P, która w połowie kwietnia zrobiła coś, co zelektryzowało cały świat: obniżyła perspektywę ratingową dla USA, uświadamiając wszystkim dookoła, że nie ma takiego kraju, który nie może zbankrutować, a Stany Zjednoczone nie są tu wyjątkiem.
Reklama
Na tym tle malutki kraj w Alpach jawi się jako kraina stabilizacji. W ubiegłym roku wzrost gospodarczy wyniósł tu 3,2 proc. PKB. Budżet jest zbilansowany. Również zadłużenie państwa jest pod kontrolą, od kilku lat spada w relacji do produktu krajowego, a obecnie wynosi ok. 40 proc. PKB. Nic więc dziwnego, że w sytuacji gdy panuje wspomniana już ogólnoświatowa awersja do ryzyka, inwestorzy szukający bezpiecznej lokaty kapitału wybierają właśnie franka. – Drogą eliminacji z koszyka bezpiecznych walut wypadły dolar, euro i jen. Pozostała jedynie waluta szwajcarska – mówi Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska.
Wśród ekonomistów popularny jest pogląd, że osłabienie innych walut będzie w dalszym ciągu działać aprecjacyjnie na franka. Zwłaszcza że wysoki wzrost gospodarczy Szwajcarii może skłonić tutejszy bank centralny do podwyżki stóp procentowych, co zachęciłoby jeszcze większe grono inwestorów do sprzedawania innych aktywów i lokowania kapitału we frankach.
Na wizerunku Szwajcarii pojawiły się jednak rysy. – Opublikowane ostatnio dane o wzroście gospodarczym w I kwartale były znacznie poniżej rynkowych oczekiwań, a to w mojej opinii wyklucza podwyżki stóp procentowych w najbliższym czasie – mówi Marek Nienałtowski, główny analityk Domu Kredytowego Notus. Przypomnijmy, że w ubiegłym tygodniu opublikowano statystyki dotyczące pierwszych trzech miesięcy tego roku. W okresie tym szwajcarska gospodarka rozwijała się w tempie 0,3 proc. kwartał do kwartału. Analitycy spodziewali się wzrostu na poziomie 0,7 proc.
Zdaniem ekonomistów przeciwko podnoszeniu stóp procentowych przemawia także ryzyko deflacji płynące z coraz silniejszej pozycji franka. – W marcu inflacja wyniosła 1 proc. W kwietniu już tylko 0,3 proc. Jeżeli okaże się, że w maju inflacja spadła do poziomu 0,1 – 0,2 proc., stanie się jasne, że ryzyko deflacji jest coraz bardziej realne – mówi Marek Rogalski. Analityk DM BOŚ prognozuje, że w tej sytuacji zamiast podwyżki stóp możemy się spodziewać interwencji banku centralnego, który w celu osłabienia franka będzie skupował inne waluty.
Natomiast sytuacja w sąsiedztwie Szwajcarii powinna się poprawić. Przede wszystkim w najbliższych tygodniach powinniśmy poznać ostatecznie decyzje w sprawie sytuacji w Grecji. – Ta niepewność, co stanie się z greckim długiem, najbardziej deprecjonuje euro. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet drastyczne bankructwo Grecji w konsekwencji doprowadziłoby do umocnienia euro, bo z rynku wreszcie znikłaby niepewność – mówi przedstawiciel DK Notus. Jego zdaniem odwlekanie rozwiązania greckich problemów nikomu nie jest na rękę, bo prowadzi do ciągłego wzrostu rentowności tamtejszych obligacji, a to powoduje, że rentowności papierów z innych krajów strefy euro także rosną. – Prawdopodobnie skończy się na kolejnej pomocy dla Aten. Dzięki temu zniknie powód awersji do ryzyka, co zaowocuje odpływem kapitału od franka – uważa Marek Nienałtowski.
To na pewno skończyłoby się osłabieniem szwajcarskiej waluty. Zdaniem Marka Rogalskiego zyskałby na tym także złoty, który powinien umocnić się do poziomu nawet 3,05 za franka w perspektywie dwóch – trzech tygodni. Osłabienie franka będzie jednak chwilowe. W dłuższym horyzoncie czasowym szwajcarska waluta pozostanie mocna. – Po prostu nie ma dla niej alternatywy – uważa Rogalski. Dopiero podwyżki stóp procentowych w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych mogłyby na dłużej przyciągnąć kapitał na przykład do dolara.
Opublikowane w ubiegłym tygodniu dane makro z USA podważyły jednak wiarę w trwałość tamtejszego wzrostu gospodarczego. Na podwyżki stóp w Stanach poczekamy więc zapewne do przyszłego roku. A do tego czasu frank pozostanie mocny.



Realny scenariusz na przyszłość to frank za 3,36 zł. Nie ma co liczyć na mniej
Szwajcaria ma stabilną gospodarkę, zadłużenie i deficyt pod pełną kontrolą, silnie rozbudowany sektor finansowy, pieniądz o ogromnej płynności, który można kupić i sprzedać w każdej chwili. Frank szwajcarski ma więc wszystkie atuty waluty bezpiecznej. Z kolei niedawni jego konkurenci, jak jen, dolar, euro czy funt, już nie są uznawani za tak bezpiecznych z powodu problemów z zadłużeniem poszczególnych krajów.
W moim przekonaniu w najbliższym czasie nie ma perspektyw na to, by frank się osłabił. Przeciwnie – będzie jeszcze silniejszy. Może się to zmienić dopiero w momencie podwyżki stóp procentowych przez Rezerwę Federalną w Stanach Zjednoczonych. A po publikacji ostatnich danych makroekonomicznych, z których wynika, że wzrost gospodarczy w USA nie ma silnych podstaw, szanse na podwyżki stóp znacznie się zmniejszyły. Decyzji w tym kierunku spodziewałbym się najwcześniej za dwa kwartały. Do tego czasu frank będzie się umacniać.
Z tej perspektywy nie najlepiej prezentuje się nasz złoty. W sytuacji ogólnej awersji do ryzyka następuje odwrót od walut krajów rozwijających się. Złoty, podobnie jak węgierski forint, boleśnie to odczuwa. Nasza waluta, będąc ujemnie skorelowana z frankiem, traci na wartości, gdy frank się umacnia. W moim przekonaniu realny staje się scenariusz, że w najbliższym czasie za franka będziemy płacić 3,35 – 3,36 zł.