Fiskus uwielbia zasady i grę w zachowanie pozorów. Oprócz tego jego specjalnością są gry wojenne. W ostatnich tygodniach przeprowadza na masową skalę ćwiczenia z tzw. nieodpłatnych świadczeń. Zdarza się bowiem, że pracodawca w przypływie dobroci ofiaruje swoim pracownikom różnego rodzaju świadczenia, jak wyjazdy integracyjne, zajęcia na basenie, wstęp na salę gimnastyczną, na której można pograć w piłkę nożną czy koszykówkę. Daje też kawę, herbatę, ciasteczka w trakcie pracy oraz bilety do kina, teatru czy na koncert. I bywa także, że z dostępu do tych świadczeń mogą skorzystać wszyscy chętni – pracodawca nie wprowadził limitów, jeśli chodzi o grupę uprawnionych. I w tym momencie do gry mogą wkroczyć urzędnicy skarbówki.
Wymachując ustawą o podatku dochodowym od osób fizycznych, informują, że wszyscy pracownicy, którzy mogli skorzystać z dodatkowych świadczeń, otrzymali przychód i teraz trzeba zapłacić PIT. Pracownicy są oburzeni, bo na wyjeździe, w sali sportowej czy na basenie chcą integrować się ze sobą, a nie z fiskusem. A jeszcze płacić mu za to pieniądze? Zaczynają się podchody.
Sprawa idzie do sądu, najczęściej z inicjatywy pracodawcy. Okazuje się bowiem, że nie wszyscy pracownicy skorzystali z tego, co firma im proponowała. Niektórzy wolą spędzić czas w domu, zamiast na integracyjnym wyjeździe. Inni nie potrafią pływać, więc nie mają zamiaru chodzić na basen. I tak dalej. A nikt nie sprawdzał, kto z jakich zajęć korzystał, wszak żadna z tych rzeczy nie jest obowiązkowa. Dlatego nie sposób stwierdzić, kto ma przychód, a kto nie, zgodnie z zasadą: jeśli nie można przyporządkować przychodu do konkretnego pracownika, to go nie ma.
Fiskus ma jednak swój pomysł na rozwiązanie tego problemu. Twierdzi, że wydatki na świadczenia trzeba podzielić na wszystkich pracowników, którym świadczenie "postawiono do dyspozycji". A jeśli pracodawca chce ustalić, komu doliczyć wartość świadczenia do pensji, to nie powinien robić trudności, tylko sporządzić listę z niego korzystających. Jeśli nie ustali, to powinien świadczenie doliczyć do pensji każdemu pracownikowi. Wziął, nie wziął, korzystał czy nie. Ważne jest bowiem, że mógł to zrobić.
Reklama
Prócz sporów o zajęcia sportowe i wycieczki do sądów trafiają także kłótnie o dostęp do kawy z mlekiem i cukrem. Albo herbaty. Co ciekawe, fiskus nie zawsze bywa tutaj konsekwentny. Czasem macha ręką i uznaje, iż fakt, że firma oferuje swoim pracownikom bezpłatny dostęp do gorących napojów, nie jest jeszcze powodem, aby płacili od tego podatek dochodowy. Ale częściej upiera się, że taki poczęstunek jest dla pracowników przychodem ze stosunku pracy. I tu znów pojawia się problem: kto pił, a kto nie pił. A jak pił, to ile. Gorzką kawę lub herbatę, czy może jeszcze słodził i podlewał obficie mlekiem?
Oj, nie ma pewnie nasza skarbówka czym się zajmować. Na szczęście jest kilka rzeczy stałych, nawet w tym pełnym pułapek i zawiłości świecie.
Jeśli mąż użyczył żonie środki trwałe (np. pożyczył jej samochód), nie będzie musiała od tego zapłacić PIT, wystarczy, że podziękuje ślubnemu. I jeśli dostaniemy jakiś dyplom (plakietkę czy odznaczenie branżowe), też nie będziemy musieli za to płacić podatku. W każdym razie na razie.