Gdy Rosja napadła na Ukrainę, a Zachód nałożył na nią sankcje, pojawiły się dwie szkoły: jedna dowodziła, że rosyjska gospodarka szybko się zawali, i druga, która przekonywała, że nic jej nie będzie. W jakim miejscu jesteśmy?

Pierwsza szkoła to efekt skali sankcji. Już trzeciego dnia wojny państwa zachodnie zamroziły aktywa rosyjskiego banku centralnego. Była to decyzja bez precedensu, która zrodziła przekonanie, że sankcje szybko nadwątlą rosyjską gospodarkę. Pojawiły się prognozy, że jej PKB spadnie o 10 proc., co swoją drogą też nie byłoby katastrofą.

Reklama

Biorąc pod uwagę, że ministerstwa zajmujące się makroekonomią i bank centralny są dość kompetentne, krachu nie było. PKB spadł w 2022 r. o 2,1 proc. Recesja wciąż trwa, ale nie wiadomo, jakie będą wyniki za 2023 r. Sankcje wymierzone w eksport ropy wprowadzono dopiero w grudniu ubiegłego roku. Limit cenowy ustalono na dość wysokim poziomie 60 dol. za baryłkę. Inna sprawa, że w czasie wojny nie należy oceniać aktywności ekonomicznej według PKB. Produkt krajowy zawiera także produkcję broni i amunicji, i w żaden sposób nie odzwierciedla poziomu życia. Jakość życia można zmierzyć inaczej. Handel detaliczny spadł o 8–10 proc.

Gospodarka to wytrzyma?

Im więcej pieniędzy ma Władimir Putin, tym dłuższa i okrutniejsza będzie wojna. Im więcej ma petrodolarów, tym więcej ukraińskich miast zniszczy i tym więcej zabije Ukraińców. Sankcje mogą mu to utrudnić. I tak się zresztą stało, bo intensywność konfliktu zmalała. Linia frontu nie przesuwa się od półrocza. Rosyjski budżet ma ogromne problemy, choć przez cały 2022 r. sprzedawano ropę po wysokich cenach.

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>