Tym samym Sąd Okręgowy w Warszawie nie uwzględnił apelacji Misiewicza, który domagał się w niej uniewinnienia. Były rzecznik resortu obrony nie pojawił się w piątek na sali sądowej. Jak uzasadniła piątkową decyzję sędzia Agnieszka Techman, sąd I instancji trafnie ustalił, że zamieszczanie treści przez Misiewicza na jego ogólnodostępnym koncie twitterowym stanowiło reklamę napoju alkoholowego. Kwestię tę sąd I instancji bardzo starannie przeanalizował i uzasadnił – powiedziała sędzia.

Reklama

Według sądu apelacyjnego posty Misiewicza były reklamą, a nie wpisami o charakterze informacyjnym dotyczącym drogi życiowej oskarżonego. Zachwalanie, reklamowanie napoju alkoholowego okazywanego wraz z etykietą i stwierdzeniem, że jest to +prawdopodobnie najlepszy produkt+, w jakiej formie powinien być podawany. Tego rodzaju treści nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że intencją, celem i zamiarem oskarżonego była reklama tego produktu wbrew art. 13. ustawy o przeciwdziałaniu alkoholizmowi i wychowaniu w trzeźwości"- zaznaczyła sędzia.

Sąd apelacyjny nie zgodził się też z obroną, która twierdziła, że odbiorcą postów Misiewicza było wąskie grono znajomych. "Każda dowolna osoba mogła zapoznać się z tymi wpisami, dlatego był to niewątpliwie nieograniczony krąg osób" – wskazał sąd.

Sprzedaż "Misiewiczówki"

Reklama

Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do sądu w maju ubiegłego roku. Misiewicz został w nim oskarżony o sprzedaż "Misiewiczówki" bez zezwolenia i reklamę tego alkoholu w internecie. W połowie lipca br. sąd rejonowy uznał, że znamiona czynu zabronionego wyczerpywało umieszczanie postów dotyczących wódki na Twitterze i skazał Miesiewicza na karę 20 tys. zł grzywny. Są nie przychylił się przy tym do zawartych w akcie oskarżenia zarzutów sprzedaży alkoholu bez zezwolenia i promowaniu alkoholu na stronie internetowej sklepu sprzedającego "Misiewiczówkę".

Bartłomiej Misiewicz

Bartłomiej Misiewicz to były rzecznik MON. W 2015 r. został szefem gabinetu politycznego ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza i rzecznikiem MON, w 2016 r. powołano go też do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. We wrześniu tego samego roku poprosił ówczesnego szefa MON o zawieszenie w funkcjach w ministerstwie i zrezygnował z posady w PGZ. Miało to związek z publikacją "Newsweeka", z której wynikało, że Misiewicz miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce. Sprawę badała prokuratura, która odmówiła wszczęcia śledztwa w listopadzie 2016 r.

W kwietniu 2017 r. został pełnomocnikiem PGZ ds. komunikacji, dwa dni później umowa została rozwiązana za porozumieniem stron ze skutkiem natychmiastowym. Dwa lata później Misiewicz został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w związku z prowadzonym przez prokuraturę w Tarnobrzegu śledztwem dotyczącym niegospodarności, powoływania się na wpływy oraz fałszowania dokumentów przy okazji zawierania umów przez Polską Grupę Zbrojeniową SA. W konsekwencji w czerwcu ub.r. wraz z pięcioma innymi osobami został oskarżony w tej sprawie o działanie na szkodę PGZ i narażenie spółki na stratę 1,2 mln zł. Grozi mu za to do 10 lat więzienia. Były urzędnik spędził w areszcie pięć miesięcy. Wyszedł na wolność po wpłaceniu 100 tys. zł poręczenia majątkowego.

autor: Mateusz Mikowski