Styczniowa podwyżka mandatów drogowych wywołała spore poruszenie. Maksymalna stawka została podniesiona po raz pierwszy od lat 90., więc kierowcy mogli się odzwyczaić od myśli, że za wykroczenia trzeba będzie sięgnąć głębiej do portfela. Za przekroczenie dopuszczalnego limitu prędkości o 31 km/h, co na polskich drogach jest nagminne, grozić będzie 800 zł – czyli i tak mniej, niż określono to w pierwotnej wersji ustawy. Początkowo była mowa przecież o kwocie 1,5 tys. zł, jednak PiS tradycyjnie postanowiło wybić własnej ustawie zęby, gdy tylko okazało się, że może ona wzbudzić spore kontrowersje w jego elektoracie. Finalnie więc 1,5 tys. zł będzie można wlepić kierującemu dopiero wtedy, kiedy przekroczy dopuszczalną prędkość o 51 km/h. Mimo tej „dobrej woli” rządzących i tak pojawiły się opinie, że nowy taryfikator to zwykłe łupienie obywateli i że uderzy w „normalnych” kierowców, za to piractwa drogowego nie ukróci.
Jest bardzo prosty sposób, żeby nie dać się złupić rządowi na drodze - wystarczy nie przekraczać dopuszczalnej prędkości. I tylko o to chodzi w tej nowelizacji - o skłonienie kierujących do jazdy zgodnej z przepisami.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama