DARIUSZ STYCZEK: Kto skorzysta na reformie podatkowej? Rząd twierdzi, że wszyscy. Czy to możliwe?
STANISŁAW GOMUŁKA*: Tak, to prawda. Najbardziej zaoszczędzą jednak ci, którzy zarabiają najwięcej i do tej pory płacili podatek o najwyższej, 40-proc. stawce. Najmniej zyskają natomiast ci o najniższych dochodach, renciści, emeryci, osoby na emeryturach pomostowych. Ale z drugiej strony musimy pamiętać, że system podatkowy to nie jest narzędzie polityki społecznej. Ma on przynosić dochody budżetowi, a nie ulżyć doli najbiedniejszych. Przyszłoroczna reforma będzie neutralna dla najbiedniejszych.

Reklama

Jaki jest więc cel obniżenia podatków od osób fizycznych?
System podatkowy powinien zachęcać, a nie zniechęcać do dłuższej i wydajniejszej pracy. Niższe podatki powinny zachęcać więc do tego, by więcej pracować. Taki jest zasadniczy cel przyszłorocznej reformy, zresztą już zaplanowanej w 2007 r. przez poprzednią ekipę rządzącą. Teraz rząd Donalda Tuska jedynie ją realizuje.

Czy słusznie zredukowano liczbę stawek z trzech do dwóch, likwidując najwyższą 40-proc.?
To jest dobre rozwiązanie, konsekwentnie stosowane w dojrzałych gospodarkach, w których tnie się najwyższe stawki dla najbogatszych. W Unii Europejskiej najwyższe stawki podatkowe od osób prywatnych spadły w ciągu ostatnich 10 lat średnio o 5 proc.

Można więc oczekiwać, że następnym krokiem rządu będzie podatek liniowy?
Lepiej poczekać na pozytywne skutki przyszłorocznych zmian, kiedy wpływy budżetu zaczną rosnąć. Inaczej mielibyśmy do czynienia ze zbyt dużym szokiem dla budżetu. Chodzi o uszczuplone jego wpływy. Pogłębienie deficytu budżetowego i całego sektora publicznego w momencie wchodzenia w przyszłym roku do ERM2, czyli przedpokoju strefy euro, byłoby bardzo ryzykowne politycznie. Musimy pamiętać, że euro zobowiązuje nas do utrzymania deficytu na poziomie poniżej 3 proc. PKB. Jeśli nie będziemy spełniać tego warunku, automatycznie odsunie się od nas termin przyjęcia euro. A na to ten rząd nie pójdzie. Teraz priorytetem jest dbałość o niski deficyt, nawet jeśli to oznacza zaniechanie poważniejszych reform podatkowych.

Czy należy rozumieć, że rząd odłożył pomysł podatku liniowego na wiele lat?
Są opinie, że już mamy w Polsce do czynienia z quasi-liniowym podatkiem ponieważ aż 95 proc. podatników płaci według stawki najniższej. Inna sprawa, że najbogatsi płacący do tej pory 30- lub 40-proc. stawki dają budżetowi dość znaczne wpływy. Jednak patrząc jedynie na liczbę podatników, to praktycznie mamy już podatek liniowy.

Czy niższe podatki nie będą miały wpływu na koniunkturę gospodarczą? Więcej pieniędzy zostanie w kieszeni podatników, zatem będą więcej wydawać na zakupy.
Podkręcenie popytu krajowego nie było celem tej reformy podatkowej. U nas nie jest to potrzebne. Poza tym nie należy wykorzystywać systemu podatkowego dla incydentalnej, chwilowej poprawy koniunktury. Nie temu służą podatki. Mają przynosić wpływy do budżetu, a nie decydować o tym, czy w Polsce więcej lub mniej ludzie kupują.

Czy obniżenie podatków nie spowoduje zmniejszenia wpływów budżetowych?
Oczywiście ta reforma musi kosztować. Dochody fiskusa z tego powodu w przyszłym roku zmaleją o około 8 mld zł.

*Stanisław Gomułka jest głównym ekonomistą Business Centre Club, byłym wiceministrem finansów