Co nas czeka w gospodarce w drugiej połowie roku i później?
Są trzy scenariusze. W pierwszym zachorowania nie spowodują żadnych nowych zamrożeń gospodarki. Wtedy jesteśmy na ścieżce powrotu do wzrostu już w przyszłym roku. Drugi scenariusz, najbardziej prawdopodobny, to nie całkowity lockdown, ale wprowadzenie punktowych obostrzeń o charakterze branżowym czy geograficznym. Z całą pewnością część branż jeszcze przez dwa‒trzy kwartały będzie dotknięta skutkami COVID-19. Chodzi przykładowo o lotnictwo, turystykę czy kulturę. To ok. 10 proc. naszego
PKB. Warto, abyśmy wszyscy mieli świadomość, że koszty gospodarcze walki z pandemią są olbrzymie i powinniśmy robić wszystko, aby ograniczać ryzyko zdrowotne. Najważniejsze są maseczki, dezynfekcja i dystansowanie społeczne. Dużo zależy od naszej dyscypliny. Jeżeli pandemia będzie pod kontrolą nawet przy wzroście zachorowań, to w takim scenariuszu nie powinno dojść do ponownego zakazu handlu czy zrywania się łańcuchów dostaw. Najbliższe kwartały to nadal trudny okres, ale nie tak duży szok społeczny i gospodarczy jak podczas pierwszej fali pandemii na całym świecie. Ale niestety jest też trzeci scenariusz ‒ lawinowego wzrostu zachorowań. W pewnych krajach mogą pojawiać się wówczas większe problemy i zakazy. Moim zdaniem żaden duży kraj nie zdecyduje się na taką skalę lockdownu jak w drugim kwartale. Innymi słowy najbardziej niebezpieczny moment i recesja za nami, ale czeka nas nadal trudnych kilka kwartałów, choć gospodarczo raczej będziemy stopniowo wracali na ścieżkę wzrostu.
Czy zimą i jesienią nie będzie już potrzebna rządowa kroplówka dla firm?
Jestem przekonany, że zakres, tempo i skala antykryzysowych działań rządu w ramach tarczy były skuteczne i na czas. Udało się nie tylko zapobiec czarnym scenariuszom masowych upadłości firm i skokowego wzrostu bezrobocia w krótkim terminie, lecz także ustabilizować sytuację na kilka kwartałów. Do gospodarki trafiło ponad 130 mld zł, czyli 6‒7 proc.
PKB. Uważam, że to inwestycja w bezpieczną przyszłość na lata, ponieważ co najważniejsze, to brak głębokiej recesji, który oznacza brak ryzyka straconej dekady jak w przypadku Hiszpanii po 2009 r. Obecnie w pierwszym i drugim scenariuszu potrzebna skala działań z pewnością byłaby mniejsza. Te tarcze będą działały przynajmniej do końca roku. W stosunku do pewnych branż potrzebne są tarcze sektorowe, jak przykładowo bon turystyczny.
W jakich jeszcze branżach?
To może być kontynuacja obecnych instrumentów, np. dofinansowanie miejsc pracy dla sektora turystyki. Dla dużych firm realizujemy tarczę finansową do końca tego roku, stąd będzie wypłacana pomoc np. dla branży lotniczej. Trudnym obszarem jest też
kultura.
Stać nas jeszcze na kolejne tarcze?
Inwestorzy i rynki obligacji lepiej reagowali, gdy skala wsparcia gospodarki była większa. To wynika z tego, że nie ma lepszego sposobu na stabilizację gospodarki i finansów publicznych niż powrót na ścieżkę wzrostu. Zostawienie gospodarki samej sobie byłoby gigantycznym błędem. Ponieważ dług publiczny do PKB spadał w ostatnich latach z 51 do 46 proc., rząd stać na działania antykryzysowe. To lepsza sytuacja niż wielu krajów ‒ wciąż nasz poziom długu jest relatywnie mniejszy. Według badań nie zagraża on trwałości wzrostu ‒ co dzieje się, gdy zaczyna on przekraczać ok. 80 proc. PKB. Daleko nam do tego, ale oczywiście ważne są obecnie ograniczenie deficytu i wzrostu długu oraz działanie sektorowe. Prognozy KE pokazują, że nasza
polityka makroekonomiczna walki z recesją jest skuteczna i najłagodniej w UE przejdziemy ten kryzys.
To, co miało być wydane, zostało już wydane. Teraz czas, aby te pieniądze zaczęły na siebie pracować?
Strategia antykryzysowa polegała na tym, aby opanować sytuację, zanim w gospodarce uruchomią się mechanizmy recesyjne i deflacyjne polegające na skokowym wzroście bezrobocia i upadłości firm. I to się udało. Nie ma na razie potrzeby wdrażania drugiego wielkiego pakietu. Przedsiębiorstwa umacniają swoje depozyty – wzrosły o ok. 30 mld zł. Ponad 60 proc. firm ma bufor finansowy na ponad trzy miesiące. Gdy wchodziliśmy w kryzys, było to o połowę mniej. Gospodarstwa domowe nawet się oddłużyły, bo kredyty spadły, a pensje pozostały na stabilnym poziomie. Główny ciężar kryzysu wziął na siebie rząd i finanse publiczne. Teraz przyszedł czas, by je odciążyć.
PFR w drugiej połowie roku przekaże dużym firmom 25 mld zł. Skoro koniunktura się poprawia to może ta pomoc już nie jest potrzebna?
Zdajemy sobie sprawę, że to środki publiczne. Dlatego do wniosków podchodzimy rygorystycznie. Musimy równo traktować firmy - są takie w których sytuacja jest tragiczna - np. wśród organizatorów targów. Rząd chce rekompensować straty w ramach pożyczek preferencyjnych, ale też bierze przy tym pod uwagę wcześniej wypłacane środki. Gdy ktoś otrzymał już wcześniej pomoc to nie dostanie jej dwa razy z tego samego powodu. Czasem odsyłamy też do normalnych kredytów bankowych. Mały credit crunch (zapaść kredytowa – red.) nastąpił, ale zostało to zrekompensowane przez nasz program.
Tarcze sektorowe miałyby uchronić najbardziej dotknięte branże. A co jeśli okaże się, że zmiany są strukturalne?
To pytanie o to co jest stratą powstałą w wyniku pandemii wykraczającej poza typowe ryzyka biznesowe, a co jest niezbędną cechą kapitalizmu, czyli kreatywną destrukcją. W pandemii nie widzę nic kreatywnego, ale nie możemy pozwolić na to, aby z publicznych pieniędzy podtrzymywać zombie-firmy. To się źle skończy. Moim zdaniem te decyzje o ewentualnej dalszej pomocy nie będą zapadały w tym roku. Na razie chcemy wspierać sektory, które mają najciężej. Jeśli w przyszłym roku sytuacja np. po szczepionce, nie ustabilizuje się, to będziemy o tym myśleć. Może sami przedsiębiorcy zorientują się po pewnym czasie, że część z nich musi się przebranżowić.
Skończyła się tarcza finansowa dla mikro i MSP. Jej koszt będzie o ok. 15 mld zł niższy, niż zakładano. Czy te pieniądze będą zagospodarowane w inny sposób?
Nie ma obecnie żadnej decyzji. Może to być pewna rezerwa na drugie półrocze. Założenia tarczy dla MSP zrealizowaliśmy w punkt. Z pomocy skorzystało ok. 340 tys. podmiotów, czyli blisko połowa polskich firm. Kwota jest ostatecznie mniejsza niż 75 mld zł i wynosi ok. 60 mld zł, ponieważ średnie kwoty subwencji są niższe.
Czy rząd myśli o instrumentach zmuszających firmy do inwestycji, skoro tak im rosną depozyty?
Silnym bodźcem są niskie stopy procentowe. Koszty alternatywne trzymania gotówki są bardzo duże. Firmy będą podejmowały decyzje inwestycyjne w oparciu o ocenę przyszłej koniunktury. Tu działania rządu niewiele mogą pomóc poza wspieraniem inwestycji publicznych. Z takich rzeczy, które mogą wspomagać, liczy się na pewno „estoński CIT”. To będzie miało pozytywny wpływ na inwestycje, bo przecież skoro pieniądze zostają w firmie, to nie po to, by leżeć w depozycie.
Pytanie, w jakie inwestycje – lokowanie kapitału tam, gdzie rozwija firmę, czy zakup np. nieruchomości, czyli inwestycja ucieczkowa.
To zawsze ryzyko polityki zerowych stóp procentowych, że będą narastały bańki spekulacyjne na niektórych klasach aktywów. Nieruchomości to klasyczny przykład, dlatego jestem zwolennikiem tego, aby normalizować politykę pieniężną. Nie wiem, czy to ten rok, czy początek przyszłego, ale jeśli w gospodarce będzie wracała koniunktura, to zalecałbym też powrót ze stopami w okolicach 0,5‒1 proc.
Pana zdaniem banki nie wytrzymają zbyt długo z niemal zerowymi stopami w Polsce?
To ma wymiar dla inwestycji i makroostrożnościowy. Pamiętajmy, że stopa procentowa to koszt kredytu, ale też stopa zwrotu. Zerowe stopy w strefie euro nie przekładają się na wzrost inwestycji w USA czy Europie. Minimalnie dodatnia realna stopa procentowa daje sygnał, że gospodarka jest zdrowa. PFR i Polska Agencja Inwestycji i Handlu pracują też nad wsparciem inwestycji dla polskich i zagranicznych firm. Chcemy pokazać Polskę jako atrakcyjny do inwestowania kraj i zachęcać firmy do rozwijania się w łańcuchach dostaw, które mają potencjał. Chcemy z tym wystartować we wrześniu.
To będzie zaangażowanie kapitałowe czy raczej doradztwo?
Takie inicjatywy nigdy nie ograniczają się do jednego instrumentu. Chcemy wypełniać pewne luki, inwestorzy oczywiście patrzą też na bodźce finansowe. Wiemy, że niektórych rzeczy nam brakuje ‒ np. przygotowania gruntów pod inwestycje czy zmiany kwalifikacji na rynku pracy. Inwestorzy podejmują często decyzje na podstawie tego, czy np. są szkoły amerykańskie w danym regionie. To wiele czynników. A rozwój w bardziej zaawansowanych sektorach odbywa się w sposób klastrowy. Firmy patrzą na poziom uniwersytetu, obecność innych firm z łańcucha dostaw czy infrastrukturę. Chcemy, by Polska wpisała się w duże europejskie klastry w branżach z dużym potencjałem.
To będzie wymagało dużych nakładów finansowych od PFR?
Nie zawsze chodzi o pieniądze. Często ważniejsza jest sama komunikacja.
Jakie inne instrumenty mogą wpisywać się w tę politykę?
Mamy wiele mechanizmów, jak np. Fundusz Ekspansji Zagranicznej przeznaczony dla polskich firm. Być może coś jeszcze dodamy.
PFR bronił się przed tym, by zostać elementem procesu restrukturyzacji górnictwa. Czy w wyniku tarczy to się zmieni? Dwie grupy górnicze wnioskują w sumie o 3,5 mld zł pomocy.
Kryzys spowodował, że te firmy znalazły się w bardzo trudnej sytuacji. Trendy długoterminowe nałożyły się z nagłym wybuchem epidemii i spadkiem cen surowców. My traktujemy wszystkie firmy w równy sposób. Te górnicze też muszą przedstawić wiarygodny program restrukturyzacji. Czujemy się odpowiedzialni za środki, które wydajemy. Wierzę, że zarządy tych firm i strona społeczna wypracują wiarygodny plan. Dla tych podmiotów będziemy pewnie musieli uzyskać indywidualną zgodę Komisji Europejskiej.
Górnictwo to przede wszystkim polityka, a nie ekonomia. To setki tysięcy głosów na Śląsku, na których zależy każdej partii. A KE wcale nie musi łatwo zgodzić się na finansowanie tej branży z publicznych pieniędzy.
Mamy jasno określone zasady programu. Ma on charakter pomocowy, więc chcemy pomagać. Musimy jednak finansować wiarygodne plany i takie muszą zostać przedstawione. Uważam, że Śląsk jest bardzo atrakcyjnym obszarem do inwestycji. Odchodzenie od węgla trwa już ok. 30 lat, a region się wciąż bardzo dynamicznie rozwija. To jedno z naszych centrów przemysłowych, z coraz lepszą infrastrukturą. Ma ogromny potencjał rozwoju. Myślę, że to region, który zyska na inwestycjach zagranicznych, które chcemy pobudzić. Wierzę, że młode pokolenie zamiast ciężkiej pracy górnika będzie mogło znaleźć zatrudnienie w innych branżach.
Jak dziś traktować spółki, które już były beneficjentami pomocy publicznej? Chodzi np. o LOT.
To będzie wymagało zgody KE, ale jestem przekonany, że w tym przypadku ją uzyskamy. COVID-19 nie jest ryzykiem biznesowym, a wcześniejsza restrukturyzacja w Locie się udała. To nie jest tak, że spółka przejadła środki. Dlatego zasługuje na pomoc.
Polskie firmy wyjdą silniejsze po tym kryzysie czy staniemy się łakomym kąskiem dla kapitału zagranicznego?
Dzięki tarczom wyjdziemy z kryzysu w dobrej kondycji. Wygramy tylko gdy będziemy się jednak szybko transformować. Teraz trzeba stawiać na nowe technologie. To truizm, ale to jedyna metoda na rozwój biznesu w dzisiejszej sytuacji. Innej drogi nie ma. Zarówno dla usług, jak i produkcji. We Włoszech czy Hiszpanii, gdzie biznes ciągle domaga się pieniędzy, choć już wcześniej kiepsko sobie radził, sytuacja jest trudniejsza. Łatwiej tam o firmy zombie, skoro miały problemy jeszcze przed COVID-19.
PFR miał być kołem zamachowym inwestycji, a teraz zadziałał jako koło ratunkowe. Czy część mechanizmów wprowadzonych w związku z pandemią powinna utrzymać się na stałe?
Na pewno będziemy w tej chwili działać w innej skali. Mamy 80 mld zł dla wspierania przedsiębiorstw, ale część z tej kwoty wróci. To nie jest program kończący się za trzy kwartały. Będziemy go obsługiwali kolejne 3-4 lata. W przypadku dużych firm staramy się od razu identyfikować to w co mogłyby one inwestować. Nawet w ten sposób skonstruowaliśmy wnioski. Jeśli coś może poprawić efektywność energetyczną czy wydajność technologiczną, możemy od razu zwracać się do takich przedsiębiorstw ze swoją ofertą. Nie będziemy dawać przez cały czas subwencji, ale na pewno staliśmy się dziś instytucją bliżej biznesu. Kolejne 3-4 lata upłyną jednak pod znakiem środków z unijnego Funduszu Odbudowy i z kolejnej wieloletniej perspektywy finansowej. Skala tych środków będzie znacząca i to duży sukces, że udało się takie warunki uzyskać. Chcemy działać na rzecz tego by te środki dobrze zainwestować w polskich firmach. To może spowodować, że wzrost PKB w latach 2022-2023 będzie wyższy nawet o 1,5 pkt proc.
Część inwestycyjna PFR siłą rzeczy zeszła na plan dalszy...
...ale intensyfikujemy działania w funduszach. To nie jest tak, że zapomnieliśmy o innych aktywnościach.
Co z bydgoską Pesą?
Jesteśmy blisko wyjścia na prostą. Jeszcze zostało nam kilka zakrętów związanych z historycznymi karami umownymi, ale operacyjnie firma jest zrestrukturyzowana, mamy dobry zarząd i do września-października wszystkie dawne kontrakty będą ukończone. Firma w końcu wychodzi na plus. Najtrudniejszy moment mamy za sobą.
Ile zainwestował w to PFR? Miliard złotych?
Nie przekroczyliśmy tej kwoty.
A Pesa może wnioskować o pieniądze z tarczy finansowej dla dużych firm?
Nic mi o tym nie wiadomo, aby były takie plany. Pesa miała rwaną płynność i na tym traciła. Nawet jak wychodziła na prostą to miała co chwilę problemy. Ale teraz wszystko zaczyna działać, firma uzyskała stabilność finansową. I bardzo dobrze, bo to firma, która efektywnie współpracuje również z sektorem publicznym - np. samorządami. Bez niej narażony byłby na duże straty.
Czy gdyby pojawił się wakat w MF to wybierałby się tam pan?
Nie. Nic mi na ten temat nie wiadomo, a w PFR mamy wiele ważnych zadań. Czeka nas reforma PPK, będziemy zaangażowani w przekształcenie OFE, mamy tarcze finansowe. To gigantyczne przedsięwzięcia.
Teraz PFR zwiększył swoją siłę
To co udało się zrobić to zyskać rozpoznawalność społeczną i biznesową. Jesteśmy polskim EBOR-em, ważnym ogniwem wychodzenia z kryzysu. Nie zależy nam na ważności, czy wielkości. Chcemy być jednak tam gdzie to potrzebne.