"GW" informuje, że udało jej się dotrzeć do dokumentów i ludzi, którzy pracowali z osobami zamieszanymi w ten proceder. - To był rodzinny interes. Pracownicy ZUS wiedzieli, jak można szybko wyprowadzić pieniądze z Zakładu, i postanowili z tego skorzystać - powiedział gazecie informator.
Proceder polegał na tym, że mężowie, żony, bracia, teściowe i matki pracownic ZUS zakładali własną działalność gospodarczą. Decydowali się odprowadzić dobrowolną składkę chorobową, ale nie w wysokości minimalnej (65 zł miesięcznie), jak robi większość przedsiębiorców, ale nawet po kilkaset złotych. Następnie szybko przynosili zwolnienia lekarskie i występowali o zasiłek chorobowy, który przysługuje przedsiębiorcy już po trzech miesiącach terminowanego opłacania składek. Wysokie składki oznaczają wysokie zasiłki, dlatego wypłaty wynosiły po kilka tysięcy złotych miesięcznie - informuje "GW".
Pracownicy ZUS mieli w takich przypadkach obowiązek zbadać, czy utworzone firmy nie były fikcyjne, czy zwolnienie lekarskie jest prawidłowe, ale tego nie zrobili. - Musieliby kontrolować własne rodziny - powiedział gazecie jeden z urzędników.
Z informacji "GW" wynika, że proceder w legnickim ZUS trwał od 2011 roku. - Zamieszane w niego były m.in. dwie naczelniczki oraz pracownicy wydziału ubezpieczeń i składek oraz wydziału zasiłków i centrum wsparcia informatycznego. Sprawa wyszła na jaw, kiedy jeden z urzędników napisał donos do warszawskiej centrali.
Jak pisze "GW" kilka tygodni temu do legnickiego ZUS wkroczył departament kontroli wewnętrznej ZUS. Gazeta informuje, że dotarła do wewnętrznego pisma podpisanego przez prezes zakładu Gertrudę Uścińską. Wynika z niego, że kontrola "wykazała istotne nieprawidłowości w zakresie wypłaty świadczeń krótkoterminowych, u podłoża których leżało zjawisko konfliktu interesów oraz brak nadzoru kadry kierowniczej jednostki". I że "wypłaty były dokonywane na rzecz osób powiązanych rodzinnie i osobowo z wieloma pracownikami tej jednostki".
Gertruda Uścińska za brak nadzoru odwołała m.in. szefa legnickiego ZUS i jego zastępcę. W sumie pracę straciło kilkanaście osób.
Rzecznik ZUS Wojciech Andrusiewicz powiedział "GW", że "przygotowano już całość materiałów pokontrolnych i wysłano doniesienie do prokuratury. Z pewnością wyłudzone świadczenia są do zwrotu i będziemy z ich z całą stanowczością dochodzić".
Według informacji gazety chodzi kilka milionów złotych.