Inicjatorem akcji są pracownicy Biedronki. Początkowo miała być ona prowadzona wyłącznie na terenie sklepów właśnie tej marki. W ostatnich dniach przybrała jednak na sile. Dotychczas swoje poparcie wyraziły osoby zatrudnione w 10 popularnych sieciach, w tym w Auchan, Kauflandzie, Tesco, Makro, H&M, Amazonie, Decathlonie czy polskiej sieci Dino. Jeśli nie będzie rezultatów, akcje mają być powtarzane regularnie.
– Codziennie otrzymujemy telefony od pracowników innych firm handlowych z pytaniem o to, jak mogą się przyłączyć – opowiada Alfred Bujara, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Banków, Handlu i Ubezpieczeń Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność", który został koordynatorem przedsięwzięcia. Jak dodaje, związek postanowił ułatwić możliwość zaangażowania się personelu innych sieci handlowych do akcji protestacyjnej. W tym celu od wtorku regionalne biura NSZZ "Solidarność" dystrybuują ulotki informacyjne na jej temat.
– Jej wywieszenie w oknie wystawowym czy w innym widocznym miejscu w placówce ma być sygnałem dla klientów o przystąpieniu załogi do protestu. To wystarczy, nie trzeba zgłaszać nam uczestnictwa. Dlatego ostateczny zasięg będzie znany po długim weekendzie – podkreśla Alfred Bujara. Akcji oficjalnie nie nazywa się strajkiem. Jak pisaliśmy w środowym wydaniu "DGP", są wątpliwości co do tego, czy gdyby w ten właśnie sposób ją określić, byłaby legalna.
Reklama
Personel sklepów będzie skrupulatnie wykonywał swoje obowiązki, czyli tak jak wymaga tego od nich pracodawca w regulaminie pracy. Dla kupujących oznaczać to będzie dłuższe kolejki do kas czy chwilowe braki najbardziej popularnych towarów na półce.
– Zgodnie z pierwotnym planem strajkujący pracownicy chcieli brać na 2 maja urlop na żądanie. Istniało jednak ryzyko, że taka forma protestu może spotkać się z represjami ze strony zarządów sieci. Dlatego nakłoniliśmy ich do tzw. strajku włoskiego – komentuje Alfred Bujara.
Pracownicy walczą o podwyżki. Mimo że czasy, kiedy super- i hipermarkety zagranicznych sieci były oazami patologii w zatrudnieniu, już minęły, to nadal w odczuciu zatrudnionych tam osób pensje są za niskie. Poza tym zdaniem pracowników system naliczania premii, prowizji czy nawet przyznawania świadczeń z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych nie zawsze jest na ich korzyść. Przykładem może być opisywany przez DGP przypadek Auchan, gdzie pracownikom kazano doliczać świadczenie 500 plus do dochodu będącego podstawą wypłaty zasiłku z zakładowego funduszu świadczeń socjalnych. Również Biedronka, w której odebrano stażowe za przepracowanie więcej niż 5 i 10 lat, czy Dino, gdzie premia kierownika sklepu jest uzależniona od wyniku operacyjnego placówki (dostanie mniej lub w ogóle, jeśli naprawy wynikające z zepsucia się oświetlenia czy urządzeń chłodniczych były w skali miesiąca drogie). Pracownicy zdają sobie sprawę, że po ich stronie są sprzyjające warunki na rynku pracy. Już dziś, twierdzą, gdyby nie pracownicy z Ukrainy, kasy w marketach świeciłyby pustkami.
– Już ponad połowa firm z sektora handlowego deklaruje niedobory kandydatów do pracy, a niemal co trzeci pracodawca ma kłopoty z często zmieniającymi się pracownikami. Stąd firmy zabiegają o nowych kandydatów wyższymi wynagrodzeniami i poprawą warunków pracy – komentuje Andrzej Kubisiak, dyrektor zespołu analiz Work Service. Dobrze było to widać wśród największych graczy, którzy na przestrzeni ostatniego roku prowadzili kampanie zachęcające ludzi, aby zatrudniali się u nich. W efekcie IKEA według najnowszego badania firmy Antal została uznana za najlepszego pracodawcę w sektorze handlowym. Ale też właśnie u tego pracodawcy płace poszybowały w górę i najniższa godzinowa stawka sięga dziś 20 zł brutto. Płace podniosły też Lidl, Biedronka, Auchan czy Kaufland.
– Były to jednak złe kompromisy, na które się godziliśmy. Za każdym razem podwyżki były symboliczne. Jak ta z tego roku, kiedy to podstawa zwiększyła się o 125 zł brutto. Dziś sprzedawca czy kasjer zarabia w naszej sieci 2250–2300 zł brutto. Ale i tak wyłącznie w największych miastach. Poza nimi obowiązuje najniższa krajowa. Czy są to pieniądze, które zmieniają sytuację materialną pracowników? Raczej nie, stąd nasza decyzja o włączeniu się w akcję – tłumaczy Dariusz Paczuski, przedstawiciel związków zawodowych działających przy Auchan. I dodaje, że zadowalającą pensją będzie ta zaczynająca się od 2 tys. zł na rękę. O takie minimalne wynagrodzenie chcą też walczyć pracownicy Biedronki, która obok Lidla uchodzi dziś za tą, która oferuje największe zarobki. W kwietniu zarząd Jeronimo Martins, właściciel sieci, poinformował, że pensja dla rozpoczynających pracę w sklepach Biedronka na stanowisku sprzedawca kasjer wynosi obecnie 2450 zł, czyli o 150 zł więcej.
– Pensja się nie zmieniła. Nadal wynosi 2,1 tys. brutto. Podniesiony został bonus przyznawany pracownikom za 100-proc. frekwencję w skali miesiąca. Wzrósł faktycznie o 150 zł, do 350 zł. Mało kto jednak go wypracowuje – komentuje Adamczak.
Nie wszyscy mają takie oczekiwania. Pracownicy Tesco dążą do zrównania wynagrodzenia z tym, jakie jest w konkurencyjnych firmach.
– Po ubiegłorocznej podwyżce pracownik sklepu zarabia 2295 zł brutto, czyli niecałe 1700 zł na rękę. Kasjer sprzedawca dostaje najniższą krajową. Jesteśmy siecią, w której – w przeciwieństwie do innych – nie obowiązują żadne dodatki i prowizje – komentuje Elżbieta Jakubowska. I podkreśla, że od kilku miesięcy pracownicy Tesco pozostają w sporze zbiorowym z pracodawcą, domagając się 350 zł brutto podwyżki w tym roku.
Dobra wiadomość jest taka, że duże sieci już nie są synonimem patologii na rynku pracy. Eksperci z Państwowej Inspekcji Pracy zauważają, że dziś jeśli dochodzi do nieprawidłowości, ma to miejsce w małych sklepach. Tam nie działają związki zawodowe. Ludzie zatrudniani są na czarno. Często nie ma mowy o dodatkowym wynagrodzeniu za nadgodziny czy pracę w niedziele.
– Do tej pory nie upominaliśmy się o podwyżki. To pierwszy raz od wielu lat, kiedy o nie występujemy. Uznaliśmy, że skoro sieć osiąga 151 mln zł czystego zysku w skali roku, powinna się nim z nami podzielić. Szczególnie że mamy w to ogromny wkład – słyszymy od przedstawiciela związku zawodowego sieci Dino. Jej pracownicy chcą, by podstawowa pensja kasjera czy sprzedawcy wzrosła o 150 zł brutto. Do 2250 zł brutto, a kierownik sklepu zarabiałby 4 tys. zł na rękę. (Dziś otrzymuje zwykle jakieś 3 tys. zł.).
– Oczekujemy też jasnych kryteriów przyznawania prowizji i premii, które dziś są uznaniowe – dodaje przedstawiciel związku zawodowego Dino.
Wyższe pensje to tylko jedno z żądań. Innym jest zwiększenie zatrudnienia, bo teraz z powodu deficytu pracowników jedna osoba pracuje za dwie, a czasem za trzy.
Zapytany o protest Jeronimo Martins podaje, że o jego planach nie został oficjalnie poinformowany. Ale prowadzi ciągły dialog ze związkami i sukcesywnie podnosi wynagrodzenia.