Rząd będzie miał twardy orzech do zgryzienia. A wszystko przez wybory i niską inflację. Wskaźnik podwyżki emerytur i rent wylicza się, sumując wskaźnik inflacji i minimum 20 proc. wzrostu płac w roku poprzedzającym waloryzację. Tylko że z przyszłoroczną waloryzacją emerytur na tej zasadzie będzie problem. Ekonomiści są zgodni: polska gospodarka zaliczy w tym roku średnioroczną deflację na poziomie 0,5–0,6 proc., co oznacza, że do wyliczeń na potrzeby emerytur zmiany cen nie będą brane pod uwagę.
Wzrost płac w 2015 r. rząd szacuje w ustawie budżetowej na 4,3 proc. To oznacza, że gdyby zastosować podstawowy ustawowy wzór, to waloryzacja emerytur i rent w 2016 r. wyniosłaby nieco poniżej 0,9 proc. W przypadku najniższej emerytury, która wynosi 880 zł, przekładałoby się to na podwyżkę o niepełne 8 zł, a w przypadku osób z przeciętną emeryturą, która wynosi ok. 2000 zł, podwyżka wyniosłaby 17 zł.
Rząd ma tu pole do manewru, bo w trakcie konsultacji społecznych może pójść w kierunku tradycyjnych postulatów związków zawodowych i dać większą podwyżkę wynikającą ze wskaźnika płac, np. zamiast 20 proc. wzrostu płac 50 proc. W takim przypadku najniższa emerytura wzrosłaby o 19 zł, a przeciętna o ok. 42 zł. Dla osób z emeryturą powyżej 4 tys. zł podwyżka mogłaby wynieść prawie 100 zł.
Kolejny możliwy wariant to powtórka tegorocznego modelu waloryzacji mieszanej. Rząd określił kwotę podwyżki z góry: w tym roku było to 36 zł, ale w kolejnym zapewne byłaby to nieco wyższa suma. Otrzymałaby ją większość emerytów. Podobnie jak w tym roku niektórzy mogliby liczyć na tradycyjną formułę (inflacja plus jedna piąta wzrostu płac). Tyle że byłyby to osoby, które odbierają świadczenia powyżej 5 tys. zł.
Reklama
Ostatnia możliwość to duża podwyżka minimalnych emerytur, a dla reszty zwykły model waloryzacji. Dla otrzymujących najmniej byłby wzrost np. o 80 czy 100 zł, jaki postulowały niegdyś związki zawodowe. W efekcie emerytura minimalna wzrosłaby np. z 880 do 980 zł. Reszta, podobnie jak w poprzednim wariancie, miałaby podwyżkę wynikającą z obecnego modelu, czyli o niecałe 0,9 proc.
Reklama
O tym, który model zostanie wybrany, zadecydują zarówno możliwości finansowe budżetu, jak i polityka. Bo w tle decyzji są wybory. Rząd będzie składał projekt budżetu z wpisaną sumą podwyżek we wrześniu, czyli na finiszu kampanii wyborczej. Głosy 8 mln emerytów i rencistów to łakomy kąsek. – Symboliczne podwyżki byłyby trudne do przyjęcia. Wybór będzie zapewne między waloryzacją mieszaną a podwyżką najniższych świadczeń – mówi nam jeden z członków rządu. Decyzja zapadnie najwcześniej w czerwcu, gdy konsultowany ma być sposób waloryzacji.
Podobnie uważają analitycy. – Mamy rok wyborczy, więc spodziewałbym się wyższej waloryzacji, niż wynikałoby to tylko z suchego wskaźnika. Prawdopodobnie zostanie zastosowane rozwiązanie z tego roku, czyli podwyżka o wskaźnik, ale ze wskazaniem, że wzrost nie może być mniejszy niż określona kwota – twierdzi Kamil Cisowski, ekonomista PKO BP. Dodaje, że budżet powinien udźwignąć taki wydatek, choć brak wzrostu cen również odbije mu się czkawką. Na przykład w dochodach z VAT, których prognoza powstała przy założeniu, że tegoroczna inflacja wyniesie 1,2 proc.
Henryk Nakonieczny z NSZZ "Solidarność" mówi, że najbardziej uzasadniona wydaje się podwyżka najniższych emerytur, czyli tych poniżej średniej, ale zastrzega, że na razie związek jeszcze się nie zajmował kwestią przyszłorocznej waloryzacji.
Ile by to kosztowało? Przy powtórce z tego roku, czyli tzw. waloryzacji mieszanej, ok. 3,7 mld zł. Podejście minimalistyczne – a więc zwiększenie świadczeń o niespełna 0,9 proc. – to jakieś 1,5 mld zł ekstra. Koszt podwyżki tylko najniższych świadczeń to wariant pośredni. Na opcję, w której rząd przy wyliczeniach bierze pod uwagę połowę wzrostu płac, trzeba by było wydać 3,7 mld zł. To wszystko przy założeniu, że każde 0,1 pkt proc. zwiększenia wskaźnika waloryzacji to wydatek 172 mln zł z budżetu. A takie są wyliczenia Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
– Jeśli spełni się scenariusz wzrostu gospodarczego, to środki na waloryzację się znajdą. Tym bardziej że zbyt niski wzrost emerytur też może mieć negatywne konsekwencje gospodarcze, np. dla konsumpcji. Emeryci to osoby, które mało oszczędzają, większość pieniędzy przeznaczają na wydatki – ocenia Kamil Cisowski. Z drugiej strony powtórka waloryzacji mieszanej czy duża modyfikacja obecnego systemu podwyżek to programowanie wyższych wydatków emerytalnych na przyszłość.