Dwadzieścia lat temu Beata Kącka była zatrudniona w dużej firmie. Niechętnie wraca pamięcią do tamtych czasów. Zaszła w ciążę, urodziła dziecko, a gdy wróciła z urlopu macierzyńskiego, nie przedłużono z nią umowy o pracę. Kiedy w końcu stanęła na nogi i założyła własną firmę, postanowiła, że stworzy miejsce, w którym przyszłe mamy będą czuły się bezpiecznie.
Niemal od razu życie powiedziało: sprawdzam. Jej Centrum Kompleksowego Wsparcia Biznesu powstało 15 lat temu i od tego czasu pracujące w nim kobiety urodziły 28 dzieci, z czego jedenaścioro w ostatnich dwóch latach. – Spora gromadka, biorąc po uwagę, że mamy 12 stanowisk pracy – mówi. Owszem, stworzyła firmę przyjazną rodzicom, ale zderzyła się z trudną rzeczywistością. Bolączką są ciągłe zmiany organizacyjne. Pracownica mówi, że spodziewa się dziecka. Trzeba więc znaleźć kompetentną osobę na zastępstwo i ją przeszkolić. A bywało i tak, że w ciążę zachodziły również kobiety zatrudnione tymczasowo. To oznaczało kolejny punkt na niemałej liście wydatków. – Każde zwolnienie lekarskie w ciąży to dodatkowa pensja bez pracy. A po powrocie: koszty w postaci udzielonych urlopów wypoczynkowych należnych za czas, kiedy młoda matka była na urlopach związanych z rodzicielstwem – wylicza. To wszystko powodowało, że jej firma nieraz chwiała się w posadach. Jej biuro stało się poligonem doświadczalnym dla rozwiązań nazywanych z angielska work-life balance (równowaga między pracą a życiem prywatnym), a ona stara się przetrwać na placu boju.
Nie ona jedna. Dlatego gdy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wystartowało z projektem „Rodzina i praca – to się opłaca!”, wśród pracodawców zawrzało. Na resortowym portalu znalazły się przykłady mechanizmów ułatwiających godzenie ról zawodowych i rodzinnych. Idea jest taka: przedsiębiorcy czytają i biorą przykład. „Naprawdę urzędnicy myślą, że to tylko problem naszej niewiedzy? Państwo pierwsze powinno uderzyć się w piersi, zacząć nam pomagać i samemu świecić przykładem” – mówią jedni. „Chcieć to móc” – odpowiadają drudzy. Tylko czy na pewno?

Pizza w słusznej sprawie

Reklama
Jeden z argumentów sceptyków brzmi: na work-life balance stać tylko największych pracodawców, bo takie rozwiązania muszą kosztować. Co na to duże firmy?
Reklama
W Grupie GPEC (Gdańskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej – red.) wcześniej istniał wolontariat, ale przyjął on z czasem formę odgórnie oczekiwanego działania. Dawaliśmy pracownikom jeden dzień wolnego i mówiliśmy: działajcie. Z czasem zaczęło to przypominać czyn społeczny. Gdy to do nas dotarło, zmieniliśmy podejście. Powiedzieliśmy: dostajecie wolne, budżet i... nic nie musicie – opowiada Marcin Lewandowski, członek zarządu grupy. Szybko okazało się, że pomysłów jest znacznie więcej niż wcześniej. Z tą różnicą, że nie angażuje się w nie 400 osób. Ale ci, którzy to robią, działają na sto procent. Jedni zrobili książki dotykowe dla niewidomych. Inni pomagali kobietom, które mają dzieci w hospicjum. Przykład sprzed miesiąca: jeden z pracowników postanowił urządzić turniej charytatywny na konsolach. Ludzie przynieśli z domu sprzęt, firma zagwarantowała salę, pizzę i krótszy o trzy godziny dzień pracy. W piątek, zamiast iść do domu, ponad sto osób rywalizowało między sobą. Zebrane pieniądze przekazali na leczenie ciężko chorego dziecka jednej z pracownic.