Statystyki dotyczące zwolnień grupowych kładą się cieniem na optymistycznym obrazie polskiego rynku pracy. Po kilku latach spadku liczby pracowników zwalnianych w tym trybie ubiegły rok przyniósł niemiłą niespodziankę. Według danych udostępnionych "DGP" przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pracodawcy zgłosili w tym czasie do zwolnienia 35,1 tys. osób, o 42 proc. więcej niż rok wcześniej. Jeszcze gorzej wygląda liczba faktycznie przeprowadzonych zwolnień grupowych – objęły w sumie 22,4 tys. osób, co rok do roku oznacza wzrost o 54 proc.
Zważywszy że stopa bezrobocia na przestrzeni 2016 r. spadła z ponad 10 proc. w styczniu do nieco ponad 8 proc. w grudniu, ekonomiści podchodzą do informacji o zwolnieniach grupowych spokojnie i nie traktują ich w kategoriach systemowego problemu gospodarki.
– Większość przedsiębiorstw raportuje raczej problemy z pozyskaniem pracowników – wskazuje Rafał Benecki, ekonomista ING Banku Śląskiego. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, również zauważa, że raczej to jest tematem numer jeden wśród pracodawców. – Popyt na pracę stale rośnie. Wzrost skali zwolnień grupowych może być więc raczej kwestią problemów skoncentrowanych w wybranych sektorach – ocenia Piotr Bartkiewicz z mBanku.
Reklama
Ministerialne podsumowanie wskazuje, że największe zwolnienia grupowe w 2016 r. odnotowano w sekcji handel hurtowy i detaliczny, gdzie objęły 5,6 tys. osób. Dalej znalazły się przetwórstwo przemysłowe z 4,7 tys. oraz działalność finansowa i ubezpieczeniowa, w których pracę w tym trybie straciło 3,6 tys. osób. Także w zgłoszeniach zwolnień grupowych do urzędów pracy dominowały te trzy branże.
Reklama
Według specjalistów idealnym przykładem pokazującym, że wzrost liczby zwolnień grupowych wynika z problemów branżowych, a nie dotyczy całej gospodarki, jest sektor finansowy. Tu w 2016 r. informacje o planowanych zwolnieniach grupowych napłynęły m.in. z PKO BP i Alior Banku, w którym cięcia to efekt przejęcia części Banku BPH, oraz od ubezpieczeniowego Allianzu. Banki mają w ostatnich latach ograniczone możliwości generowania nowych przychodów. To skutek m.in. niskich stóp procentowych czy nowych regulacji, jak wprowadzenie podatku bankowego czy ustawowych cięć w opłatach interchange. – Jeśli nie są w stanie pokryć tych kosztów wzrostem przychodów, idą w kierunku ograniczania wydatków, m.in. w zatrudnieniu. Do tego dochodzi postępująca konsolidacja rynku – tłumaczy Kamil Stolarski, analityk Haitong Banku.
Andrzej Kubisiak z Work Service wskazuje też na konsekwencje rozwoju bankowości internetowej i mobilnej. – Ten model wypiera tradycyjną obsługę klienta, co przekłada się na likwidowanie oddziałów, a tym samym na zwolnienia – tłumaczy.
O handlu było z kolei głośno z powodu dużych upadłości, które dotknęły m.in. sieci spożywcze Marcpol i Almę oraz odzieżowy Atlantic. Alma, której nie uda się już raczej uratować, tylko we wrześniu ubiegłego roku zapowiedziała zwolnienia grupowe nawet 1,3 tys. pracowników.
– Ubiegły rok był trudny dla handlu. Mieliśmy do czynienia z kilkoma istotnymi restrukturyzacjami i upadłościami wśród sieci detalicznych, a rynek dla hurtowników również się kurczy – wylicza Grzegorz Sielewicz, główny ekonomista Coface w Europie Centralnej.
W 2016 r. w handlu zbankrutowały w sumie 192 firmy, o 13 proc. więcej niż rok wcześniej. Liczba podmiotów w tym sektorze spada, bo mniejszym firmom coraz trudniej jest konkurować z rosnącymi w siłę i oferującymi znacznie lepsze warunki handlowe rynkowymi potentatami. – Spodziewamy się, że w 2017 r. proces ten będzie kontynuowany – ocenia ekspert Coface.
Wśród rozmówców "DGP" przeważa opinia, że także w 2017 r. na zwolnienia grupowe będą wpływały głównie problemy konkretnych firm czy sektorów. Z kolei sytuacja na całym rynku pracy będzie zależała m.in. od inwestycji. Nie bez znaczenia będą też rosnące koszty pracy, związane choćby z podwyżką płacy minimalnej czy postępująca automatyzacja produkcji w przetwórstwie. Ekonomiści nie spodziewają się jednak, że doprowadzą one do większej fali zwolnień, bo sukcesywnie przybywa u nas nowych fabryk. Tam, gdzie będzie to możliwe, przedsiębiorcy będą się starali przerzucić je na ceny towarów i usług. – Możliwe też, że skłonność do zwiększania zatrudnienia będzie nieco mniejsza niż w ostatnich latach – ocenia Jarosław Janecki z Societe Generale.