Zwiększy się zapotrzebowanie na najbardziej i najmniej wyspecjalizowanych pracowników. Takie zmiany sygnalizują opracowanie „Zatrudnienie w Polsce 2013” Instytutu Badań Strukturalnych oraz prognozy na portalu PrognozowanieZatrudnienia.pl. To wspólne dzieło Instytutu Spraw Socjalnych i Centrum Rozwoju Zasobów Ludzkich sfinansowane z pieniędzy unijnych.
Wygranymi w 2020 r. będą specjaliści w kwestiach ekonomicznych i technicznych. W tych kategoriach w porównaniu z 2011 r. wzrosty zatrudnienia wyniosą nawet 50 proc. – np. w przypadku analityków systemowych i programistów. Zwiększenie zatrudnienia w tej branży do niemal 200 tys. osób jest oczywiste. Ale rosło będzie także zapotrzebowanie na inżynierów oraz specjalistów do spraw zarządzania. – Rozwój technologiczny wymaga coraz wyższego poziomu wykształcenia od osób, które chcą pozostać na rynku. Będziemy musieli się całe życie uczyć, by nadążać za zmianami – uważa dr Łukasz Arendt z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Te osoby na zmianach zyskają, ich praca będzie coraz cenniejsza. Podobnie jak specjalistów do spraw prawnych: są w grupie, która ma odnotować ponad 20-proc. wzrost zatrudnienia. Ale jak podkreśla dr Arendt, niekoniecznie musi się to przełożyć na wynagrodzenie. Tym powodem jest duża liczba absolwentów wydziałów prawa oraz aplikacji radcowskich czy adwokackich. Popyt nie będzie na tyle duży, by sprostać podaży.
W cenie na pewno będą też kierowcy. Wzrost gospodarczy, rosnąca sieć dróg, zwiększenie przeładunków w portach i rozwój logistyki powodują, że w 2020 r. zawodowo prowadzących zarówno samochody dostawcze, jak i ciężarowe będzie potrzebnych o 10 proc. więcej, czyli pracę zyska około 60 tys. nowych osób.
Reklama
Wzrosnąć ma także zapotrzebowanie na pracowników sektora usług. Tu dobrym przykładem są kucharze. Ma ich być o 12 proc. więcej niż w 2011 r. To efekt rozwoju branży gastronomicznej związanego nie tylko z rosnącą zamożnością, ale też ze zmianami w stylu życia. Eksperci spodziewają się, że coraz częściej będziemy jeść na mieście. Wprowadzane w firmach przerwy na lunch będą służyć jedzeniu w barach i restauracjach.
Reklama
Prognozy i analizy wskazują, że równolegle będzie rosło zapotrzebowanie na osoby wykonujące najprostsze prace. Przykładem jest niedawne otwarcie centrum logistycznego firmy Amazon pod Poznaniem. – Są prace, których nie da się zautomatyzować lub nie opłaca się tego robić, bo nadal człowiek jest tańszy – podkreśla dr Arendt. Tyle że tego typu zajęcia są nie tylko nisko płatne, ale także często mało stabilne.
Ubocznym, ale i bolesnym efektem unowocześnienia gospodarki będzie spodziewany spadek miejsc pracy dla robotników. Szczególnie w przetwórstwie spożywczym, obróbce drewna, produkcji wyrobów tekstylnych oraz obróbce metali. Podobnie będzie w grupie mechaników maszyn i urządzeń: ponad 20-proc. spadki zatrudnienia. – Osoby o średnich kwalifikacjach wykonujące prace manualne zastąpi postępująca automatyzacja przemysłu. Mechanicy i robotnicy przestaną powoli być potrzebni – podkreśla dr Arendt.
Dzisiaj osób wykonujących tego typu zajęcia jest w Polsce 1,3 mln. Do końca dekady ma ich ubyć 300 tys. Podobny proces obejmie zapewne pracowników biurowych. Ale rekordowy spadek ma dotyczyć wsi. Do 2020 r. ubędzie 27 proc. rolników. To ponad 400 tys. osób. Produkcja rolna będzie skupiać się w wielohektarowych gospodarstwach, małe znikną z rynku, bo będą nieopłacalne.
Niestety nasz rynek pracy nie jest dobrze przygotowany do nieuniknionych zmian. Starzenie się społeczeństwa i malejący dopływ nowych ludzi powinny zmniejszać bezrobocie i stwarzać lepsze warunki pracy. Ale poprawa nie musi być duża. Bo choć od dłuższego czasu jesteśmy świadkami edukacyjnego boomu i wyższe wykształcenie jest powszechne, to problemem nie tylko jest jego jakość, ale także struktura.
Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych porównał, kogo kształciły polskie i niemieckie uczelnie w 2012 r. Połowa niemieckich studentów była na kierunkach technicznych, przyrodniczych lub związanych ze zdrowiem lub z opieką społeczną. W Polsce analogiczne dziedziny studiowało tylko 30 proc., a nauki humanistyczne – aż 38 proc. W przeciwieństwie do Niemiec niewielu specjalistów kształcimy w kierunku zdrowie i opieka społeczna, a takie osoby będą potrzebne do opieki nad starszymi ludźmi. Za wielu natomiast kształci się na kierunkach pedagogicznych. – Ta struktura jest dopasowana do młodego społeczeństwa, a nasze szybko się starzeje. Co gorsza, nawet szybkie zmiany niewiele pomogą, bo roczniki idące na studia są mniej liczne niż wcześniejsze – podkreśla Lewandowski. Nauczycieli wykształciliśmy już zbyt wielu i sporo z nich będzie musiało się przekwalifikować. Może na opiekunów seniorów?