Rozpoczynający się nowy rok akademicki stoi pod znakiem studiów doktoranckich: w ubiegłym roku rozpoczęło je aż 3 razy więcej niż 15 lat temu. W tym będzie podobnie. Uzyskanie tytułu doktora gwarantuje obecnie lepsze zarobki oraz karierę niż ukończenie MBA. Na zapotrzebowanie rynku reagują uczelnie, które uruchamiają coraz więcej studiów doktoranckich.
Magda skończy w tym roku 32 lata. Jest absolwentką prawa na Uniwersytecie Warszawskim, samodzielnie obsługuje prawnie grupę kapitałową, w skład której wchodzi kilkanaście spółek. Siedem lat pracy dało jej tyle doświadczenia, że chce je przekuć w doktorat.
– Chodzi mi o tytuł, który potwierdzi moje zawodowe kwalifikacje – mówi „DGP”. Jak podkreśla, chce także udowodnić, iż można u nas zrobić karierę prawniczą, omijając system aplikacji oraz egzaminów, który w jej ocenie przesiąknięty jest nepotyzmem i wymaganiami nieprzystającymi do rzeczywistości. – Aby zostać radcą prawnym, trzeba na pamięć znać prawo górnicze, hutnicze, lotnicze, morskie i setki innych dokumentów, do których dostęp w ułamku sekundy gwarantuje internet – podkreśla.
Takich ambitnych i rozwijających się naukowo według własnego pomysłu młodych ludzi przybywa. W rozpoczynającym się właśnie roku akademickim pojawi się kilkuset kolejnych. – Od kilku lat wspólnie z PAN oferujemy podyplomowe studia doktoranckie z socjologii, które cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Wybierają je osoby o ustabilizowanej sytuacji zawodowej i materialnej, które nie tylko realizują ambicje, ale też podnoszą zawodowy prestiż – mówi nam Stanisław Mocek, prorektor ds. dydaktycznych Collegium Civitas.
Reklama

Doktorat to lepsze zarobki

Reklama
Statystyki skrywają ich w rubryce studenci studiów doktoranckich w trybie niestacjonarnym. Według danych GUS w roku akademickim 2009/2010 było ich ponad 10,5 tys., to aż 3 razy więcej niż 15 lat temu. Obecnie stanowią już blisko 1/3 wszystkich ubiegających się o ten pierwszy stopień naukowy. Eksperci podkreślają, że to ci ludzie, którzy rozwijają równolegle karierę zawodową i naukową, za mniej więcej dekadę będą grać pierwszoplanowe role w polskiej gospodarce. Ich siłę stanowi to, że będą mieć doświadczenie zawodowe poparte specjalistyczną wiedzą teoretyczną.
Taki model własnego rozwoju wybrała będąca jeszcze przed trzydziestką Anna. Pracę w mediach rozpoczęła już w klasie maturalnej. Choć o karierze naukowej myślała od zawsze, po obronie pracy magisterskiej dała sobie czas na przemyślenie tego, jak dalej ma wyglądać jej ścieżka naukowa. Teraz myśli o doktoracie z zakresu socjologii mediów. Studia zamierza rozpocząć w przyszłym roku akademickim i równolegle pracować. – Praktyka zawodowa pomoże mi w badaniach naukowych, a praca naukowa pozwoli rozszerzać horyzont zawodowy – wyjaśnia.
Anna i Magda podkreślają, że ich wybór ma podłoże przede wszystkim ambicjonalne, ale w bardzo prosty sposób przełoży się na ich status zawodowy i materialny. Najlepiej świadczą o tym przykłady z USA. Według danych amerykańskiego biura spisu powszechnego (US Census Bureau) osoby między 25. a 34. rokiem życia, które ukończyły szkołę średnią, zarabiają rocznie średnio 32,5 tys. dol. Ale już przeciętna roczna pensja osób z dyplomem ukończenia studiów wyższych wynosi 50,7 tys. dol., a z doktoratem – 65,9 tys. dol., natomiast lekarzy i prawników (wykształcenie wyższe profesjonalne) aż 87,7 tys. dol.
W Polsce badań dotyczących wynagrodzenia osób z tytułem doktora nikt jeszcze nie przeprowadzał, ale można porównywać to z dyplomem MBA. Na naszym gruncie tak kształtują się te relacje: osoby z wykształceniem podstawowym zarabiają miesięcznie średnio 1,8 tys., z wykształceniem zawodowym – 2,1 tys. zł, wyższym – 3,5 tys. zł, natomiast pracowników z dyplomem MBA – 10,5 tys. zł.



Lepsze zarobki to dopiero początek. – Za około 10 – 15 lat ci ludzie zaczną zajmować kluczowe z punktu widzenia biznesu i gospodarki kraju stanowiska. Do głosu dojdą ludzie świadomi własnej wartości, bez kompleksów, którzy nie będą obawiali się otaczać specjalistami i podejmować trudnych decyzji – przewiduje w rozmowie z „DGP” Dominika Staniewicz z Business Centre Club.
Jak podkreśla, wciąż w wielu przedsiębiorstwach, a także w strukturach administracyjnych, na stanowiskach zarządzających funkcjonują osoby bez odpowiednich kompetencji, którzy w obawie przed utratą stanowiska otaczają się ludźmi jeszcze słabiej wyedukowanymi, a tych lepiej wykształconych eliminują. – Prowadzi to do tego, że firmy czy instytucje nie rozwijają się tak dobrze, jak mogłyby, gdyby zarządzał nimi sprawny menedżer – dodaje.
Jacek Męcina, doradca zarządu Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” oraz były wiceminister gospodarki i pracy, przekonuje, że trend do zatrudniania na kluczowych stanowiskach osób z tytułem doktora widać już w dużych koncernach. – Doktorat pomaga utrwalić pozycję w firmie, zwłaszcza na wyższych stanowiskach. Doktorzy są prezesami banków, firm ubezpieczeniowych, nadzoru finansowego – mówi. Podkreśla, że ta forma rozwoju naukowego jest obecnie wyżej ceniona niż MBA. – Przy doktoracie trzeba więcej samozaparcia i samodzielności. Trzeba wiele przeczytać, często zrobić badania, napisać pracę i ją obronić. Wiele instytucji doktorat ceni wyżej niż dodatkowe kursy czy nawet kierunki studiów – przekonuje.

Przyszłość w ich rękach

Niektóre firmy, szczególnie z branży przemysłowej, same dbają o podnoszenie kwalifikacji swoich kadr. Na przełomie kwietnia i maja z krakowską Akademią Górniczo-Hutniczą umowę zawarły trzy znane firmy z branży ceramicznej, które oferują doktorantom współpracę oraz możliwość prowadzenia prac badawczych na terenie przedsiębiorstwa. Takich umów uczelnia ma podpisanych o wiele więcej.
– Coraz częściej obserwujemy, że badania oraz prace doktorskie dotyczą rozwiązywania problemów, tworzenia nowych strategii produkcji lub ich optymalizacji w konkretnych przedsiębiorstwach – mówi nam Bartosz Dembiński, rzecznik prasowy AGH. Na podobnej zasadzie KGHM i wchodzące w skład koncernu bardzo wyspecjalizowane spółki podnoszą wiedzę pracowników dzięki porozumieniu z Politechniką Wrocławską.
Były rektor Politechniki Wrocławskiej oraz były szef Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich Tadeusz Luty podkreśla, że doktorat – w przeciwieństwie do licencjatu czy magisterium – to praca twórcza, bo trzeba wyjaśnić lub odkryć pewne zagadnienie naukowe, a przy okazji nabyć umiejętność stawiania i rozwiązywania skomplikowanych problemów.
– To predyspozycje, które wymagane są stanowiskach kierowniczych w przedsiębiorstwach czy administracji – podkreśla. Wtóruje mu Staniewicz. – To także potwierdzenie umiejętności analitycznych, zdolności do argumentowania, łączenia faktów, wyszukiwania informacji czy stawiania hipotez – wymienia ekspertka BCC. Przekonuje, że ci ludzie świetnie odnajdują się w grupach zajmujących się planowaniem, zarządzaniem. Są doskonałymi mentorami, doradcami, a także zapleczem eksperckim.
Na drogę rozwoju gospodarczego przez naukę już w połowie lat 80. ubiegłego wieku postawiła Skandynawia. Szwecja czy Finlandia mają w grupie wiekowej 25 – 34 lata około 3 proc. osób z tytułem doktora, niewiele gorsze statystyki mają Niemcy oraz Francja. Polska ma jeszcze daleki dystans do nadrobienia, bo u nas w tej grupie wiekowej doktoratem może pochwalić się jedynie 0,7 proc. populacji.
Tę sytuację ma zmienić wchodząca właśnie w życie reforma nauki i szkolnictwa wyższego, która będzie gratyfikowała doktorantów wysokimi stypendiami. Na rozwój nauki i połączenie jej z biznesem stawia także UE, która w przyszłym budżecie na lata 2014 – 2020 przeznaczy na ten cel około 100 mld euro.