Po raz pierwszy w historii polskiej gospodarki po roku 1990 zmniejszyła się różnica pomiędzy wynagrodzeniami robotników i menedżerów w firmach produkcyjnych.
W ciągu ostatniego roku szefowie zarządów spółek zarobili średnio o 2,6 proc. mniej niż w roku 2008. Więcej natomiast, i to aż o 6 proc., dostali fachowcy: mechanicy, elektrycy, operatorzy maszyn. Wnioski z ostatniego raportu firmy badawczej Sedlak & Sedlak zaskoczyły nawet przeprowadzających analizę ekspertów. – Pierwszy raz od transformacji zarobki szeregowych pracowników rosną szybciej niż menedżerów – mówi Kaziemierz Sedlak, szef firmy badawczej.

Zwieranie się nożyc

Z analizy wynagrodzeń w 190 spółkach produkcyjnych wynika, że szef firmy zarabia niespełna siedmiokrotność pensji szeregowego pracownika. Oczywiście wysokość stawek na liście płac zależy od wielkości, obrotów i zysków firmy, ale średnia dyrektorska to ok. 21 tys. zł, a robotnicza – 3,1 tys. zł.
Reklama
Co więcej, wszystko wskazuje na to, że różnica ta będzie dalej się zmniejszać, bo popyt na pracę fachowców jest znacznie większy niż na pracę menedżerów.
Reklama
Potwierdzają to dane GUS, z których wynika, że aż 65 proc. wakatów, które pojawiły się na rynku pracy w pierwszym półroczu tego roku, to stanowiska dla absolwentów szkół zawodowych i technicznych. Firmy usilnie poszukują dobrych murarzy, elektryków, mechaników. Tych jednak brakuje, bo wiele osób, choć ma papiery potwierdzające ukończenie szkoły lub kursu, nie zna nowych technologii i nie potrafi obsługiwać nowoczesnych maszyn i urządzeń.
– To wina naszego systemu edukacji – mówi prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej. W ciągu ostatnich 10 lat zlikwidowano w Polsce ponad 4 tys. szkół technicznych i zawodowych, a te, które zostały, mają z reguły warsztaty i nauczycieli zawodu z poprzedniej epoki. Absolwenci trafiają na rynek pracy, ale niewiele umieją.



Drenaż fachowców

Drugą przyczyną niedoboru fachowców jest emigracja. Z prawie dwóch milionów Polaków, którzy po 2004 r. wyjechali do pracy na Zachód, 75 proc. stanowią ludzie z zawodowym i technicznym wykształceniem. Ciągną ich tam zarobki, zwykle 4 – 6 razy wyższe niż w Polsce. Znaczna część wyjeżdżających to budowlańcy, których Wyspy znów potrzebują, w miarę jak zbliża się olimpiada w 2012 roku.
Drenaż fachowców zwiększy się w przyszłym roku, gdy rynki pracy otworzą Niemcy i Austria. Z prognoz Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej wynika, że z ofert pracy u zachodnich sąsiadów skorzystać może 400 – 500 tys. wykwalifikowanych robotników. – Aby zatrzymać najlepszych ludzi, polskie firmy będą musiały podnosić stawki – mówi Kabaj.
Z raportu Sedlak & Sedlak wynika, że 60 proc. firm produkcyjnych planuje w przyszłym roku podwyżki wynagrodzeń dla fachowców. Co gorsza, w ciągu najbliższych 5 lat nie ma raczej szans na zaspokojenie rosnącego popytu na wykwalifikowanych robotników. Świadczą o tym dane dotyczące przyszłych absolwentów: w latach 2011 – 2015 na rynek pracy trafi niespełna 1,2 mln uczniów z dyplomami szkół zawodowych i ponad 2 mln absolwentów szkół wyższych.



Równi i równiejsi
Według Eurostatu w 2008 r. (najnowsze dostępne badania) średnia pensja 20 proc. najbogatszych mieszkańców całej Unii Europejskiej była pięciokrotnie wyższa niż przeciętne wynagrodzenie w grupie 20 proc. najuboższych obywateli Wspólnoty.
● Czesi blisko Skandynawów
O ile fakt, że najmniejsze dysproporcje w zarobkach występują w krajach skandynawskich (np. w Szwecji najbogatsi zarabiają średnio tylko 3,5-krotnie więcej niż najbiedniejsi) nikogo pewnie nie zdziwi, to już fakt, że w grupie tej znalazły się także Słowenia, Czechy i Słowacja, może być zaskoczeniem. Jedna piąta najlepiej zarabiających Czechów i Słowaków ma pensje tylko o 3,4 razy wyższe niż 20 proc. najgorzej opłacanych pracowników.
● Polska jak Niemcy
Według Eurostatu nasz kraj idealnie wpisuje się w unijną średnią. Nad Wisłą w 2008 r. najlepiej zarabiający otrzymywali 5,1 razy wyższe pensje niż ich koledzy z najniższych szczebli płacowych. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że rok wcześniej współczynnik ten wynosił 5,3, co potwierdza tezę, że różnice w wynagrodzeniach w naszym kraju wyraźnie się zmniejszają. Co więcej, osiągnęły już poziom wielu krajów zachodnich – Niemiec, Włoch czy Hiszpanii.
● Łotwa po rumuńsku
7,3 razy więcej zarabiali w 2008 r. najbogatsi mieszkańcy Łotwy w porównaniu ze swoimi najuboższymi kolegami. To niechlubny unijny rekord, który przyćmił nawet wynik Rumunii (7,0 w porównaniu z 7,8 rok wcześniej) oraz Bułgarii (6,5).