Fiskus groził dłużnikom opublikowaniem listy już w listopadzie. Z powodu minimalnego odzewu i nie uregulowania zaległości, rząd zdecydował się ujawnić nazwiska dłużników - podaje TVP Info.
Reklama
Cała lista liczy 170 stron. Specjaliści twierdzą, że data jej opublikowania nie jest przypadkowa. Jutro odbędzie się bowiem spotkanie unijnych ministrów finansów, a grecki rząd chce tym ruchem pokazać, że twardo walczy z oszustami podatkowymi.
„Lista hańby” znajduje się w sieci od wczoraj. Widnieją na niej osoby, które winne są greckiemu fiskusowi najwięcej, wśród nich są: przedsiębiorcy, ludzie biznesu ale też piosenkarze czy artyści. Około 40 osób, które przewodzą liście, zataiło dochód przekraczający 100 milionów euro.
Komentarze (32)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeKazdy czolowy politik z Grecji pochodzi z bardzo zamoznej rodziny,ktöre o lat Grecja rzadza, tzn. ze duzo tych ludzi ktörzy na tej liscie stoja sa im znani ,albo pochodza z ich rodzin.
Trzeba pod dom podjechac ,chlopowi kajdanki zalozyc ,potem dac mu 2 tygodnie czasu ,jak nie zaplaci dlugu i kary ,to mu firme ,dom ,jacht zabrac.
Jakby tak zrobiono i w telewizji i gazetach pokazano, reszta by napewno szybko dluzne podatki zaplacila.
A tak to g..wno dostana.
Ta liste zrobiono jeden dzien przed rozmowani Grecji o pieniadzach z UE.
Jak pieniadze dostana z UE ,bedzie koniec LISTY HANBY.
Moga znowu pare lat zyc z pieniedzy innych.
Jak spółkują kaczki
To dziwne, ale istnieje grupa wyborców gotowych głosować na Kaczorów. Wyborcy ci mają zbyt krótką pamięć, by pamiętać to, co my pamiętamy.
Garstka popleczników Kaczorów,
dowodzonych przez byłego ZChN-owca Zawiszę, urządziła 4 września przed warszawską siedzibą SLD błazeńską demonstrację. Żądali od Millera, aby się odchudził. Happenerzy pluli na SLD, że bezprawnie się panoszy w popezetpeerowskim budynku przy ul. Rozbrat.
Protestantom i nie tylko im przypominamy, że w maju 1990 roku Jarosław Kaczyński, Sławomir Siwek, Maciej Zalewski, Krzysztof Czabański, Bogusław Heba oraz Maria Stolzman założyli Fundację Prasową "Solidarność". Na fundusz założycielski zrzucili się po 300 tys. zł od osoby (wówczas równowartość 31 USD). Całemu przedsięwzięciu pobłogosławił gdański arcybiskup Tadeusz Gocłowski.
Wkrótce po zarejestrowaniu kaczej fundacji jej majątek nagle wzrósł niepomiernie. Stało się tak dzięki niebywałej szczodrości państwowego wówczas Banku Przemysłowo-Handlowego z Krakowa.
Bank obdarował fundację kwotą 1,2 mld zł (tj. ok. 126 tys. USD) oraz dodatkowo podnajął od niej jedną kondygnację w budynku w Al. Jerozolimskich 125, płacąc z góry skapitalizowany czynsz za 13 lat, w łącznej wysokości około 40 mld zł (ok. 4 mln 210 tys. USD).
Ówczesny prezes BPH nie był filantropem. Godząc się na zawarcie umowy korzystnej dla Jarosława Kaczyńskiego, liczył, że się to zarządowi banku per saldo opłaci w wymiarze finansowym i politycznym. Istotnie człowiek Kaczorów, wałęsowski minister Siwek, wszczął u prezesa NBP starania o to, aby bank "sponsorujący" kaczą fundację
został w pierwszej kolejności sprywatyzowany. Dziś niektórzy nazwaliby
gest banku sponsoringiem politycznym albo korumpowaniem jak kto woli.
Kaczyńscy i ich totumfaccy zapłaciwszy na fundusz założycielski Fundacji Prasowej "Solidarność" zaledwie po
31 dolców od osoby stali się dysponentami kwoty ponad 4,5 mln zielonych.
Fundacja Kaczorów, na skutek formalnie legalnej, ale mającej skandaliczny posmak operacji, uzyskała duże środki i mogła za nie kupić na własność dziennik "Express Wieczorny" oraz kilka limuzyn, w tym Volvo do użytku prezesa Kaczyńskiego. Fundacja Prasowa "Solidarność" nabyła również dwie drukarnie przy
ul. Nowogrodzkiej i Srebrnej w Warszawie. Te drukarnie fundacja kupiła na raty i stosunkowo niedrogo od Komisji Likwidacyjnej RSW.
W myśl kuriozalnych zapisów statutu fundacji
jej członkowie-założyciele mieli mieć dożywotnie prawo zawiadywania zgromadzonym majątkiem i to prawo mogli w dodatku dziedziczyć ich spadkobiercy! Kilku cwaniaków wyłożyło z własnych kieszeni łącznie równowartość mniej niż 200 dolców,
by za te marne pieniądze stać się
dożywotnimi dysponentami majątku o wartości kilku milionów dolarów na początek.
undacja Prasowa "Solidarność" kupiła "Express Wieczorny"
13 maja 1991 roku. Zapłaciła ok. 16 mld zł (tj. wedle ówczesnego kursu 1 mln 684 tys. USD). Faktycznie zapłaciła z pieniędzy wyssanych z państwowego banku. Po dwóch latach, w lipcu 1993 roku, fundacja sprzedała gazetę za kwotę ok. 26 mld zł (tj. wedle ówczesnego kursu ok. 1 mln 428 tys. USD), plus 9,1 mld zł (ok. 500 tys. USD). Tę drugą kwotę kupujący wpłacił na
poczet zwrotu pożyczki zaciągniętej przez Kaczora (jako szefa Porozumienia Centrum) w 1991 roku w Fundacji Prasowej "S". Ta pożyczka wykorzystana na cele czysto polityczne przez dwa lata nie zwracana fundacji była później powodem wniesienia przez warszawską prokuraturę aktu oskarżenia, którym został objęty m. in. Jarosław
Kaczyński. Proces się odbył, ale Kaczor oraz jego dwaj kumple z Porozumienia Centrum uniknęli kary. Sąd nie dopatrzył się bowiem w ich postępowaniu
winy umyślnej, a ponadto wziął pod uwagę fakt, że pożyczka została po dwóch latach spłacona przy okazji sprzedaży "Expressu Wieczornego".
We władzach kaczej fundacji odbywały się tymczasem żenujące kłótnie i wojny podjazdowe, w których po stronie Jarosława Kaczyńskiego opowiedzieli się biskupi Andrzejewski i Gocłowski. Skandale z powoływaniem i odwoływaniem zarządu fundacji opisywaliśmy w "NIE" (nr 11/94 "Pod pastorałem" oraz
nr 22/94 "Biskupi na kaczych łapach").
1995 roku i w latach następnych Jarosław Kaczyński przeprowadził zagadkowe operacje na majątku Fundacji Prasowej "Solidarność". W styczniu 1995 roku wraz z Barbarą Czabańską powołał spółkę z o. o. pod nazwą "Srebrna".
Do tej spółki Fundacja Prasowa "S" wniosła aportem rzeczowym majątek wartości 5,5 mln nowych zł (równowartość 2 mln 261 tys. USD). Kaczyński i Czabańska wpłacili gotówką po tysiąc złotych i objęli po jednym udziale. W rok później kapitał spółki został podniesiony o 644 tys. zł, wpłaconych gotówką.
Spółka "Srebrna" jest dziś wydawcą prawicowego tygodnika "Nowe Państwo". Tygodnik trudno uznać za przebój rynkowy, ale mimo to spółka ma się nie najgorzej. Na przykład w zeszłym roku wypracowała dla właścicieli około miliona nowych złotych zysku.
W styczniu 1997 roku na części majątku Fundacji Prasowej "Solidarność" powstała inna spółka (też z o.o.), o nazwie "Srebrna-Media".
Z kolei w marcu 1997 roku z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego została powołana Fundacja Nowe Państwo. Założyli ją arcybiskup Tadeusz Gocłowski, Kazimierz Kujda i Teresa Solecka (działający w imieniu spółki "Srebrna"), Ludwik Dorn i Krzysztof Czabański (działający w imieniu spółki "Srebrna-Media"), no i sam inicjator Jarosław Kaczyński.
Do tej nowej fundacji Fundacja Prasowa "S" wniosła udziały w spółce "Srebrna" o wartości 8 mln 647 tys. zł. Natomiast spółka "Srebrna" jako taka wniosła do Fundacji Nowe Państwo udziały o wartości prawie 2 mln zł. Spółka "Srebrna-Media" 10 tys. zł w gotówce, a arcybiskup Gocłowski, Jarosław Kaczyński i Krzysztof Czabański wpłacili po tysiąc złotych
gotówką. Na starcie majątek fundacji przekraczał 10 mln nowych zł, tj. równowartość ok. 3 mln 250 tys. dolarów.
agadki, czemu miały służyć te wszystkie zawiłe operacje na majątku Fundacji Prasowej "Solidarność" nie udało mi się rozwikłać. Być może szło o zatarcie śladów po pierwotnym pochodzeniu majątku, który dostał się pod kontrolę Jarosława Kaczyńskiego i jego kumpli w 1990 roku?
Z aktu założycielskiego Fundacji
Nowe Państwo wynika, że może ona prowadzić bardzo szeroką działalność. Może przyznawać nagrody i stypendia dziennikarzom. Także pomagać materialnie ludziom "prowadzącym działalność na rzecz świadomości politycznej Polaków" (?). Wygląda na to, że fundacja stanowi kasę, z której Kaczory
mogą wspierać działalność polityczną. Paradoks historii polega na tym, że
mogą to robić za pieniądze uzyskane dzięki rozparcelowaniu majątku RSW, którego część trafiła do nich, a nie do skarbu państwa.
Mieczysław Wachowski niedawno publicznie oświadczył, że w Fundacji Prasowej "S" odbywały się przekręty o niebywałej skali. Pewnie kapciowy Wałęsy, mający w przeszłości nadzwyczaj dobre kontakty ze specsłużbami, wie więcej niż my. Ale nawet tylko te przytoczone przez nas, być może niepełne, informacje dają wystarczający powód, aby Kaczorom za grosz nie ufać.
Takiej listy w najbliższych kilku latach nie będzie na pewno. Chyba, że znalazł by się taki z myśleniem Makiawellego, lub Józefa Piłsudzkiego