W ostatni miesiącu z amerykańskiej gospodarki spływają tylko złe informacje. Problemy Amerykanów nawarstwiły się tak, że politycy rozkładają ręce. Ani bilionowe pakiety ratunkowowe dla banków nie są w stanie powstrzymać fali spadków na giełdzie, ani obniżenie stóp procentowych nie wpływa na wzrost produkcji. Wprost przeciwnie - wielkie zakłady pracy stają, a ludzie zwalniani są z pracy. Liczba ubiegających się o zasiłek w ciągu ostatnich czeterech tygodni sięgnęła poziomu najwyższego od 26 lat.

Amerykanie masowo bankrutują. Przez kryzys nie mogą spłacać kredytów na domy, a zyskowna sprzedaż nieruchomości graniczy z cudem. W efekcie ludzie tracą wszystko i zostają z potwornymi długami. Drobni inwestorzy przezornie wycofują oszczędności. To samo robią rekiny giełdy, przez co ta spada w przepaść.

Standard & Poor's 500 obniżył się na zamknięciu o 6,7 proc. Jeszcze więcej niż po środowym tąpnięciu o 6,1 proc. Tym samym od szczytu w październiku ubiegłego roku, indeks ten stracił już 52 proc. i znalazł się na poziomie nienotowanym od 11 lat. Indeks Dow Jones stracił 5,6 proc., a Nasdaq Composite obniżył się o 5,1 proc.

Co gorsza, zaraza rozlewa się na cały świat. Koncerny motoryzacyjne balansują na krawędzi bankructwa, a to one są dobrym miernikiem tego, co dzieje się w gospodarkach. Ich upadek będzie oznaczał utratę pracy dla setek tysięcy, a może i dla milionów ludzi. Wprawdzie Unia Europejska przygotowuje pakiet ratunkowy da gospodarki, ale giełdy pokazują, że nikt nie wierzy w ich skuteczność. Politycy rzucają różne kwoty od kilkudziesięciu do kilkuset miliardów. Problem w tym, że nawet gdy w USA mówiono o bilionach, nie uchroniło to rynku przed krachem.





Reklama