Dobrze wiedzą o tym np. analitycy rynków i inwestorzy. Bardzo rzadko – politycy. Tych ostatnich cechuje skłonność do myślenia życzeniowego. Wydaje im się, że skoro mają władzę wydawania dekretów, skoro mogą powoływać członków rad nadzorczych oraz w dodatku są wożeni limuzynami (nawet na zamknięte dla pospólstwa cmentarze), to lądy, morza, zwierzęta i miliony ludzi zachowają się tak, jak im się wydaje. Tymczasem byty ożywione i nieożywione zazwyczaj są nieposkromione, więc skutki myślenia życzeniowego dotykają bardziej zwykłych obywateli niż zaskoczonych rozwojem wydarzeń decydentów.
Tak było (i jest) z pandemią. Prace naukowe i raporty dotyczące międzynarodowego środowiska bezpieczeństwa, zawierające elementy prognozy, a pisane jeszcze przed wybuchem COVID-19, niemal bez wyjątku zawierają scenariusz pandemiczny. Niektóre – z perspektywy roku z okładem, który upłynął od pierwszych alarmów – wydają się profetyczne. Liczne tego typu materiały były publicznie dostępne. Wiele z nich zapewne trafiało na biurka decydentów. I co? Nic. Kiedy już stało się jasne, że mamy problem i że sam się nie rozwiąże – okazało się, że nie tylko pod względem materialnym świat jest zupełnie nieprzygotowany, ale że to samo dotyczy sfery koncepcyjnej i organizacyjnej. Reakcje rządów były paniczne i chaotyczne, a metody i procedury testowano na żywych organizmach.
Obserwując ten dramat, trudno nie zadać pytania, co jeszcze nas czeka. I trudno nie sięgać po katalogi potencjalnych przyszłych zagrożeń dla bezpieczeństwa, wciąż produkowane przez ekspertów. Posługujących się przecież nie szklaną kulą, ale dostępnym, bogatym instrumentarium naukowym.
Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>

Reklama