Dzień przed Sylwestrem ub. r. przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel odtrąbił sukces: Unia Europejska i Chiny osiągnęły porozumienie polityczne w sprawie umowy inwestycyjnej. "Dziś przewodniczyłem spotkaniu przywódców UE-Chiny z udziałem szefowej KE Ursuli von der Leyen i prezydenta Chin Xi Jinpinga. (...) Z zadowoleniem przyjmujemy porozumienie polityczne osiągnięte w sprawie negocjacji inwestycyjnych" - napisał Michel 30 grudnia na Twitterze. Kto konkretnie cieszy się z porozumienia i dlaczego trwające od 2013 roku negocjacje zostały zakończone w ekspresowym tempie szef Rady przemilcza.

Reklama

"Jestem rozczarowana, że prezydencja niemiecka dała się tak ograć"

Chętnie mówi natomiast o tym w rozmowie z PAP Viola von Cramon – europosłanka niemieckich Zielonych, jedna z czołowych ekspertek w RFN od Rosji, doskonale zorientowana w tym, co dzieje się w gmachu przy Werderscher Markt 1 w Berlinie – siedzibie MSZ RFN. To oczywiście kanclerz Angela Merkel wymusiła pośpiech i szybkie zakończenie negocjacji. Prezydencja niemiecka w Radzie UE chciała pochwalić się sukcesem. Przedstawiciele wielu krajów członkowskich w PE są jednak nastawieni bardzo krytycznie wobec tej umowy i jej ratyfikacja nie jest pewna. Nasza frakcja w PE stoi na stanowisku, że ta umowa nie powinna być ratyfikowana – przyznaje. Lista zarzutów wobec porozumienia jest długa.

Z Chinami jest tak, że to co z nimi uzgadniamy i zapisujemy na papierze potem niekoniecznie da się wyegzekwować w realu. Jeszcze istotniejsze jest to, że moment, żeby pogłębiać współpracę z Chinami jest najgorszy z możliwych. W USA dochodzi do zmiany administracji. Rozumiem, że Niemcy chciały stworzyć oś Bruksela-Pekin, żeby mieć mocniejszą pozycję negocjacyjną póki rządził Donald Trump. Ale Pekin wcale wtedy nie był skory do ustępstw, wcale nie zależało mu na wzmocnieniu pozycji Europy. Chiny poszły na ustępstwa dopiero wtedy, kiedy było już jasne, że wygrał Biden. Zatem Pekin sam wzmocnił swoją pozycję wobec USA, a w relacjach transatlantyckich pogłębił nieufność. Jestem rozczarowana, że prezydencja niemiecka dała się tak ograć – ubolewa europosłanka i przewiduje, że administracja Joe Bidena będzie traktować Chiny co do zasady tak samo jak administracja Donalda Trumpa.

Reklama

Być może zmieni się retoryka i gesty, ale co do sedna – takich spraw jak osłabianie waluty, kwestia nadwyżki handlowej, dumping cenowy, prawa człowieka, sytuacja na Morzu Południowochińskim – Joe Biden po prostu nie może pójść na żadne ustępstwa. Jest to wykluczone. Dlatego byłoby dobrze, gdyby UE nie wzmacniała na gwałt pozycji Chin – podkreśla von Cramon. Z kolei jeszcze pod koniec ub. roku Jake Sullivan, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta elekta USA Joe Bidena, napisał na Twitterze, że nowa amerykańska administracja z zadowoleniem przyjęłaby "wczesne konsultacje z naszymi europejskimi partnerami w sprawie naszych wspólnych obaw dotyczących praktyk gospodarczych Chin".

Reklama

"Transakcja poboczna z piekła rodem"

Z informacji ujawnionych przez niemiecki tygodnik "Wirtschaftswoche" wynika, że chęć ukoronowania prezydencji namacalnym sukcesem nie była jedyną – i prawdopodobnie nie najważniejszą – motywacją Berlina przy forsowaniu porozumienia. Xi Jinping przekonał Angelę Merkel – jeśli wierzyć "WiWo" – obiecując "na boku" otwarcie chińskiego rynku usług komórkowych dla Deutsche Telekom. Operator telekomunikacyjny China Mobile będzie jednak mógł też wejść na rynek niemiecki. Thorsten Benner, dyrektor berlińskiego think-tanku Global Public Policy Institute (GPPi), to jako "transakcję poboczną z piekła rodem", ponieważ jeszcze bardziej odsłoni niemiecką infrastrukturę krytyczną na inwigilację Chińczyków.

Analityk: Ryzykowna gra Niemiec

Konrad Popławski, ekspert warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, zajmujący się od lat stosunkami gospodarczymi RFN i Państwa Środka z rosnącym niepokojem obserwuje modus operandi Berlina.

W Unii wszyscy walczą o swoje interesy. Mamy całą gamę wspólnych projektów, ale też każde państwo dba indywidualnie o swoje – nie ma w tym nic złego. W ostatnich latach mieliśmy jednak do czynienia z wyraźną zmianą układu sił. Niemcy stają się ewidentnym liderem Unii Europejskiej i odpowiedzialność, która na nich spoczywa, konieczność uwzględniania innych krajów członkowskich jest dużo większa. O ile kiedyś krótkowzroczną albo niewłaściwą decyzję Berlina można było dość łatwo zawetować z pomocą Wielkiej Brytanii, to po zmianach traktatowych i wzroście siły politycznej RFN i Francji po brexicie możliwości stawiania na swoim przez Niemcy radykalnie rosną. Z drugiej strony Niemcy oczekują, że Unia będzie coraz bardziej podporządkowana ich interesom, a jednocześnie nie są gotowe do proporcjonalnej solidarności. Nie są gotowe do wyraźnego zwiększenia budżetu UE, a jedynie wydelegowania tymczasowych środków w ramach funduszu EU NexGen. A to i tak w dużej mierze w postaci kredytów – zaznacza analityk w rozmowie z PAP i zwraca uwagę, że Niemcy prowadzą bardzo ryzykowną grę na odcinku transatlantyckim.

Zamiast próbować odbudowywać relacje z nową administracją, wykonały one kroki, które Waszyngton może uznać za mało przyjazne i które nie pomogą w odbudowie wzajemnego zaufania nadszarpniętego za prezydentury Donalda Trumpa. Najbardziej ryzykowne jest zawarcie umowy z Chinami – jest dowartościowanie Pekinu w momencie, kiedy łamie on prawa człowieka, prowadzi bardzo agresywną politykę wobec Tajwanu i w Hongkongu i nie rezygnuje z własnej protekcjonistycznej polityki gospodarczej. Być może właśnie teraz jest ostatni moment, póki USA i UE jako jednolity front są jeszcze w stanie wspólnie narzucić Chinom pewne warunki porządku międzynarodowego i współpracy. Tymczasem Berlin wykonuje ruchy dokładnie w odwrotnym kierunku. Tym samym ryzykuje wprowadzenie takiej dawki nieufności w stosunkach transatlantyckich, która odbije się Wspólnocie czkawką: bo ani z Chinami nic nie osiągniemy, ani nie odbudujemy relacji z USA" – konkluduje Popławski.

Nie tylko umowa z Chinami

Umowa z Chinami nie jest odosobnionym, samodzielnym działaniem Niemiec. To co się dzieje wokół Nord Stream 2 w Meklemburgii-Pomorzu Przednim ciężko traktować inaczej, jak polityczną korupcję. Nie mieści mi się w głowie, że przy pomocy kapitału Gazpromu została założona fundacja, która ma niby dbać o ochronę środowiska i promować budowę tego nikomu niepotrzebnego gazociągu, który jest przede wszystkim dźwignią geopolitycznych wpływów Putina - mówi PAP von Cramon, komentując założenie przez Meklemburgię-Pomorze Przednie, kontrolowanej przez Gazprom fundacji, która ma zabezpieczyć firmy zaangażowane w projekt przed amerykańskimi sankcjami.

Jest to absolutna katastrofa geopolityczna. Nie obraziłabym się na Joe Bidena, gdyby nałożył sankcje. Z jednej strony mówimy o wyjściu z kopalnych źródeł energii i wiemy, że za wszystkie konflikty hybrydowe ostatnich lat i ataki hakerskie odpowiada Moskwa, a z drugiej dobrowolnie zgadzamy się na dalszą budowę gazociągu, który jest instrumentem wpływu Kremla - oburza się polityk niemieckich Zielonych.

Samodzielną grę Berlina wydaje się potwierdzać również sprawa samodzielnego zakupu szczepionek z pominięciem Brukseli. Rząd Niemiec podpisał latem ub.r. dwie wstępne umowy z niemieckimi firmami biotechnologicznymi BioNTech i CureVac ws. zapewnienia 50 milionów dawek ich szczepionek przeciw Covid-19 – wynika z dokumentu resortu zdrowia i informacji ujawnionego przez anonimowego urzędnika.

Dostawy do Niemiec w ramach obu umów miałyby się rozpocząć dopiero po tym, jak kraje UE zostaną zaopatrzone w ramach umów unijnych. Pomimo tego zobowiązania do opóźnienia dostaw wydaje się, że Niemcy naruszyły pakt zabraniający rządom oddzielnych rozmów z producentami szczepionek.