W 2018 r. Państwowa Inspekcja Pracy (PIP) sprawdziła legalność zatrudnienia 129,3 tys. obywateli polskich oraz 40,4 tys. cudzoziemców. W przypadku tych ostatnich odsetek pracujących nielegalnie był podobny do tego z 2017 r. (odpowiednio 11,5 proc. oraz 11,9 proc.). O 1/4 wzrósł za to udział pracujących na czarno obywateli RP – z 7,9 proc. do 10,1 proc. (2,2 pkt proc.). Bez potwierdzenia umowy na piśmie lub bez zgłoszenia do ZUS (albo bez powiadomienia urzędu pracy o angażu bezrobotnego) zatrudnionych było 13 tys. osób. Takie nieprawidłowości ujawniono w co trzeciej kontrolowanej firmie. Co istotne, odsetek zatrudnionych nielegalnie wzrósł w każdej z grup przedsiębiorstw (od mikrofirm do największych pracodawców zatrudniających powyżej 250 osób).
Na dodatek kontrole – jak wskazuje sama PIP – nie odzwierciedlają całej skali zjawiska, bo inspekcja nie może interweniować np. w branży rolniczej lub w zakresie zatrudnienia do usług domowych (czyli w sytuacjach, które w szczególności mogą dotyczyć cudzoziemców).
– Na wzrost wpływa sytuacja na rynku. Mała dostępność pracowników oraz zwiększające się koszty zatrudnienia zachęcają do podejmowania pracy na czarno, przynajmniej w formie dorywczej – tłumaczy prof. Jacek Męcina, przewodniczący zespołu ds. prawa pracy Rady Dialogu Społecznego, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan.
Reklama

Proste triki

Reklama
Najwięcej przypadków nielegalnego zatrudnienia wykryto w sektorze handlu, przetwórstwa przemysłowego oraz budownictwa. Z kolei procentowo do nieprawidłowości najczęściej dochodzi w firmach oferujących usługi zakwaterowania i gastronomiczne (12,6 proc. było tam zatrudnionych z naruszeniem przepisów) oraz transportu i magazynowania (12 proc.). Zdaniem PIP pomimo zmieniającej się podaży pracy (niskie bezrobocie, pojawiający się problem braku rąk do pracy) w Polsce wciąż panuje przyzwolenie na zatrudnienie w szarej strefie. Pracodawcy chcą w ten sposób oszczędzać na podatkach i składkach.
– Gani się ich za to, ale korzyści odnoszą też pracownicy, bo otrzymują do ręki wyższe wynagrodzenie. Praca na czarno dotyczy dwóch stron, a nie wyłącznie zatrudniających – wskazuje prof. Monika Gładoch, radca prawny w kancelarii M. Gładoch Specjaliści Prawa Pracy.

Eksperci uważają, że podwyżka płacy minimalnej może zwiększyć liczbę pracujących na czarno

Inspekcja wskazuje, że winne są także przepisy niedostosowane do obecnych realiów. Dla przykładu, w razie ujawnienia przypadków pracy bez umowy firmy wskazują, że zawarły wczoraj lub dziś zlecenie, które – jako umowa cywilnoprawna – nie musi mieć formy pisemnej. A na zgłoszenie zatrudnionego do ZUS mają siedem dni (taki sposób postępowania był określany jako syndrom pierwszej dniówki).
PIP podaje też inne próby obchodzenia przepisów. Firmy zatrudniają pracowników formalnie na część etatu, a w praktyce podwładny wykonuje zadania w pełnym wymiarze, a często także w nadgodzinach. Prowadzą też np. dwie ewidencje czasu pracy – jedną formalną (np. bez nadgodzin), która jest podstawą odprowadzania podatku i składek, i drugą (rzeczywistą) służącą do faktycznego rozliczenia się z pracownikiem.
Innym rozwiązaniem jest zatrudnienie na umowę o pracę na część etatu w macierzystej firmie i dodatkowo u podwykonawców pracodawcy na podstawie umów cywilnoprawnych (pracobiorca otrzymuje pensje z wielu źródeł i w razie zaległości płacowych ma problemy z ich dochodzeniem).
Jeśli chodzi o cudzoziemców, PIP najczęściej ujawniała przypadki braku zezwolenia na pracę (gdy było ono wymagane; dotyczyło to 3,1 tys. osób).
– Tu w dużej mierze winne są procedury. Obcokrajowcy muszą przedstawiać wiele dokumentów i już np. nieczytelny podpis pracodawcy – choć na dokumencie jest też jego pieczątka – może być powodem odrzucenia wniosku o przedłużenie zezwolenia – tłumaczy Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ.
Podkreśla, że cała procedura trwa bardzo długo.
– A dotyczy często pracowników o deficytowych na polskim rynku zawodach. To napędza szarą strefę. Brak środków na obsługę nie jest wytłumaczeniem, bo obcokrajowcy płacą za rozpatrzenie wniosków – dodaje.

Nie będzie lepiej

Wzrost zainteresowania pracą na czarno wynika też z sytuacji na rynku, na którą wpłynęło wiele czynników.
– Jednym z nich jest szybki wzrost płacy minimalnej. Problem polega na tym, że firma jednak "z próżnego nie naleje". Mamy więc teoretycznie rynek pracownika, na którym to zatrudnieni coraz częściej mogą dyktować warunki zatrudnienia, ale z drugiej strony pracodawcy nie mają środków na zaspokojenie ich żądań – wyjaśnia prof. Gładoch.
W takiej sytuacji rozwiązaniem jest praca na czarno, bo obie strony oszczędzają wówczas na daninach publicznych.
– Należy się spodziewać, że zapowiedzi dalszego, skokowego wzrostu minimalnego wynagrodzenia mogą jeszcze pogłębić to zjawisko – zauważa prof. Męcina.
Dodaje, że istotne znaczenie mogła mieć też zmiana przepisów. Począwszy od 1 września 2016 r., firmy muszą potwierdzać na piśmie umowę o pracę jeszcze przed dopuszczeniem zatrudnionego do wykonywania obowiązków. Wcześniej należało dopełnić tego obowiązku najpóźniej w dniu rozpoczęcia pracy.
– Mogło to wpłynąć na statystyczny wzrost ujawnianych przypadków nielegalnego zatrudnienia – dodaje prof. Męcina.

Jest recepta?

W swoim sprawozdaniu (za 2018 r.) PIP wskazuje, że nadzór nad legalnością pracy byłby skuteczniejszy, jeśli zlikwidowano by bariery, które obecnie go ograniczają. Chodzi o brak obowiązku zgłoszenia zatrudnionego do ZUS przed dopuszczeniem do wykonywania pracy (firmy mają na to siedem dni) oraz brak obowiązku potwierdzania na piśmie umowy cywilnoprawnej (przed rozpoczęciem świadczenia zadań na jej podstawie).
Eksperci mają rozbieżne opinie w tej kwestii.
– W coraz większym stopniu umowy cywilnoprawne obejmujemy rozwiązaniami z zakresu prawa pracy. A te pierwsze mają swoją odrębną rolę. Dla przykładu zatrudnienie na zleceniu jest często stosowane jako forma okresu próbnego – zauważa prof. Gładoch.
Jej zdaniem problemy wywołałaby też sytuacja, gdy zatrudniony, który został już zgłoszony do ZUS, nie stawiłby się w firmie i w ogóle nie rozpocząłby pracy.
– Oznaczałoby to konieczność wyrejestrowania z systemu ZUS, a takiej sprawy nie załatwia się z dnia na dzień – zauważa prof. Gładoch.
Dlatego zdaniem Andrzeja Radzikowskiego warto rozważyć rozwiązanie, zgodnie z którym zgłoszenia należałoby dokonać najpóźniej w dniu rozpoczęcia pracy przez zatrudnionego.
– Nie byłoby wtedy ryzyka, że w ogóle nie rozpocznie on pracy i rejestracja w ZUS była niepotrzebna. Ograniczona byłaby możliwość też obchodzenia przepisów dotyczących legalności zatrudnienia – podsumowuje ekspert.