W ciągu ostatniego miesiąca euro podrożało o 11 gr, dolar o niemal 15 gr, a frank szwajcarski o blisko 16 gr. Złoty słabnie i nie jest tu wyjątkiem – inne waluty tzw. rynków wschodzących również tracą na wartości. Powód? Kolejne odsłony wojny handlowej między USA i Chinami (Amerykanie zapowiedzieli nowe cła na chiński import), ryzyko twardego brexitu (premier Boris Johnson zażądał od Komisji Europejskiej renegocjacji umowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE pod groźbą wyjścia bezumownego) czy coraz gorsze dane ze strefy euro. Zwłaszcza z gospodarki niemieckiej, która skurczyła się w drugim kwartale o 0,1 proc. w porównaniu do kwartału pierwszego, stając tym samym u progu recesji. To wszystko razem wywołuje wśród inwestorów odruch nazywany ucieczką do bezpiecznych przystani – czyli sprzedaż aktywów uważanych za bardziej ryzykowne i przenoszenie kapitału do takich, które uchodzą za bezpieczne. Waluty rynków wschodzących – w tym złoty – są w tej pierwszej grupie. W tej drugiej jest m.in. szwajcarski frank, złoto czy niemieckie obligacje.
Ale odwrót od złotego w obliczu gospodarczego spowolnienia wcale nie jest złą informacją. Ekonomiści nazywają to automatycznym stabilizatorem. W teorii działa to w ten sposób, że co prawda złoty traci, ale dzięki temu eksporterom łatwiej utrzymać atrakcyjną cenę. Przy spadającym popycie to właśnie cena ma kluczowe znaczenie dla podtrzymania konkurencyjności. Eksport, mimo spowolnienia gospodarczego u najważniejszych partnerów handlowych, wcale nie musi spadać. To teoria, bo wśród ekspertów trwa dyskusja o tym, czy ten mechanizm działa jeszcze w warunkach zglobalizowanej gospodarki, gdzie firmy są ponadnarodowe i kurs walutowy ma drugorzędne znaczenie.
– Niemniej jednak spadek złotego pojawił się w całkiem niezłym momencie. Wszystko wskazuje na to, że Niemcy mogą wpadać w recesję, więc takie dodatkowe wzmocnienie pozycji naszego eksportu jest korzystne. Znów mieliśmy trochę szczęścia – mówi Marcin Luziński, ekonomista banku Santander. Jakub Sawulski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego uważa, że całkiem prawdopodobna jest powtórka z 2009 r., kiedy to silne osłabienie złotego było jedną z przyczyn odporności polskiej gospodarki na światowy kryzys, który wtedy wybuchł.
– Wiele wskazuje na to, że teraz jesteśmy w przede dniu jakiegoś przesilenia w gospodarce globalnej, choć zapewne skala zjawiska nie będzie tak duża jak 10 lat temu. Różnica polega na tym, że obecny spadek wartości złotego nie wynika z jakichś procesów w realnej gospodarce, tylko jest następstwem rosnącej niepewności wśród inwestorów. Należy to traktować raczej jako sygnał tego, co się może jeszcze wydarzyć – mówi Jakub Sawulski. I dodaje, że choć bilans osłabienia złotego będzie dla gospodarki korzystny, to jednak nie należy zapominać o potencjalnym ryzyku. Na przykład tym uśpionym w bankach z dużymi portfelami hipotecznych kredytów walutowych. Kurs franka szwajcarskiego już przekroczył 4 zł, co uznawano za psychologiczną barierę. To w połączeniu z potencjalnie niekorzystnym dla banków wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej może skłaniać frankowiczów do procesów o uznanie umów kredytowych za nieważne. W czarnym scenariuszu banki miałyby ograniczone możliwości udzielania nowych kredytów, co nie byłoby dobrą informacją dla perspektyw wzrostu gospodarczego.
Reklama
– Dlatego o ile w krótkim terminie spadek wartości waluty jest pożądany, bo może osłabić efekty hamowania globalnej gospodarki i działać stabilizująco, o tyle utrzymywanie się go przez dłuższy czas byłoby niekorzystne – mówi ekonomista PIE.
Reklama
Według Marcina Luzińskiego akurat kredyty frankowe nie powinny stanowić jakiegoś dużego problemu. Ekspert zwraca uwagę, że ich pula stopniowo maleje, a szkodowość nie zwiększała się zbytnio nawet wtedy, gdy frank kosztował więcej niż 4 zł. Z danych gromadzonych przez Biuro Informacji Kredytowej wynika, że obecna wartość frankowego zadłużenia to około 103 mld zł (według informacji na koniec czerwca) i w ciągu roku spadło o niemal 8 mld zł. BIK zwraca uwagę, że w tym okresie frank się umocnił, a więc mniejszy dług to efekt terminowych spłat. Wraz ze spadkiem wartości długu malała też liczba kredytów we frankach. Na koniec czerwca 2019 r. było ich o 23,3 tys. mniej niż rok wcześniej. Obecnie takich kredytów jest około 460 tys. – w ciągu trzech lat ich liczba spadła o 12 proc.
Marcin Luziński zwraca natomiast uwagę na inny obszar, w którym słaby złoty może mieć znaczenie. To kształtowanie się cen. Dziś inflację napędzają przede wszystkim ceny żywności. Żywność – a w szczególności warzywa i mięso wieprzowe – nie drożeje dlatego, że rośnie na nią popyt, ale przez duży spadek podaży. Produkcja warzyw jest mniejsza przez suszę, ceny wieprzowiny rosną ze względu na metodę walki z epidemią afrykańskiego pomoru świń, jaką obrał rząd Chin. Chińczycy, największy producent wieprzowiny na świecie, masowo wybijają swoje stada, co zmniejszyło globalną podaż. Na żaden z tych czynników ani rząd, ani bank centralny nie mają wpływu.
– Osłabienie złotego, które mogłoby podbić np. ceny paliw, byłoby kolejnym kamyczkiem do tego ogródka – mówi Marcin Luziński. Według niego w przyszłym roku inflacja może sięgnąć nawet 4 proc.