"Myślę czasem, że to rząd światowy/ Penetruje zakamarki mojej głowy/ Jak bestia z koszmaru, nieludzka zjawa/ Obudźcie mnie, to nie może być prawda/ To nie może być prawda". To fragment piosenki "Rząd światowy" zespołu Dezerter. Teorie na temat tego, że na świecie istnieje grupa, która spotyka się potajemnie i decyduje o losach ludzkości, wciąż mają się dobrze, choć na zdrowy rozum wydaje się, że "to nie może być prawda".
Masoneria, Zakon Iluminatów czy Opus Dei są passé dla większości piewców spiskowej teorii dziejów. Ich miejsce zastąpiły nieformalne spotkania polityków z przedstawicielami biznesu i świata mediów.

Nasi też rządzą światem

Reklama
Latem 2012 r. Sejm w Polsce zajmował się jak co roku sprawozdaniem z działalności Narodowego Banku Polskiego. Referował ówczesny prezes NBP Marek Belka i wśród tradycyjnych pytań o to, dlaczego stopy procentowe są na takim, a nie innym poziomie albo czy zysk banku centralnego nie mógłby bywać wyższy, pojawiały się też takie spoza klasycznego zestawu. Na przykład posłanka PiS Gabriela Masłowska, nauczycielka akademicka z doktoratem z nauk ekonomicznych, spytała: "W przeszłości pracował pan m.in. w organizacjach międzynarodowych, takich jak Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Czy wedle zdobytej wówczas przez pana wiedzy to prawda, że funkcje? nieformalnego rządu światowego pełni Grupa Bilderberg?”".
Reklama
Belka odpowiedział, że Grupa Bilderberg to nie jego bajka, ale wyczuł intencję posłanki. "Wiem, skąd bierze się przekonanie, że jest jakiś tajemny klub, rząd światowy. Jestem członkiem Trilateral Commission (Komisja Trójstronna – aut.). Jest ona o wiele mniej ekskluzywna, skupia nie 50, tylko 450 osób z całego świata. Jest to towarzystwo, powiedzmy sobie, polityki międzynarodowej. Zostało założone na początku lat 70. m.in. przez Zbigniewa Brzezińskiego i Davida Rockefellera. (...) Kiedy w połowie lat 90. zaproszono do niego Polaków, czułem się bardzo zaszczycony i – powiedziałbym – zainteresowany, jak ten światowy komitet wykonawczy imperializmu działa. Bierze się to stąd, że prasa właściwie nie ma wstępu na takie spotkania. Członkowie tych stowarzyszeń obawiają się, że gdyby miała, ludzie przestaliby szczerze mówić, co myślą. Dyskusja przestałaby być ciekawa, stałaby się koturnowa, jak to zwykle bywa z wypowiedziami dla prasy. Państwo w Sejmie wiecie, jak to wygląda. Kiedy są transmisje telewizyjne, inaczej się mówi".
Na liście kandydatów do globalnego rządu dusz mamy już dwóch kandydatów. Grupa Bilderberg jest starsza niż Komisja Trójstronna – jej historia zaczęła się w 1954 r. w małym miasteczku holenderskim Oosterbeek, gdzie mieścił się Hotel de Bilderberg. Tam właśnie zjechali się najbardziej wpływowi politycy świata, żeby poza wzrokiem czwartej władzy podyskutować o tym, co ich zdaniem jest ważne. Spokoju już nigdy nie zaznali, bo choć coroczne spotkania organizowane są nieprzerwanie od przeszło pół wieku, to niezdrowa fascynacja nie wygasa, a nawet przybiera na sile.
W Polsce jej obiektem stał się Jacek Rostowski, były wicepremier i minister finansów, który zaproszenie do grupy dostał dwa razy z rzędu – w 2012 i 2013 r. Gdy lista uczestników spotkań stała się jawna, bo z czasem pojawia się na stronie internetowej nieformalnego stowarzyszenia, Rostowski znalazł się ogniu pytań. Po co tam był? Czy jako konstytucyjny minister finansów nie powinien ujawnić, o czym była dyskusja i z kim się spotkał? Były minister zachował dyskrecję, bo takie są reguły gry spotkań, co wzmogło spekulacje, w których celowali prawicowi dziennikarze i komentatorzy.
Wojciech Cejrowski na antenie radia Wnet w 2013 r. nie miał żadnych wątpliwości: "Ta grupa być może kiedyś się inaczej nazywała i być może nosili jakieś fartuszki, a teraz spotykają się zupełnie jawnie, gdyż celem tych wszystkich organizacji, które kiedyś określaliśmy jako wolnomularskie, jest rząd światowy. To jest cel, który się dosyć oficjalnie podaje w różnych miejscach. Ta koncepcja pływa w przestrzeni publicznej jako jedna z dostępnych opcji: rząd światowy, a może to nie byłoby głupie – zaczęliśmy od ONZ – było to coś w rodzaju zarządu światowego, a teraz już nie zarząd, tylko rząd powinien być; testujemy to w Unii Europejskiej – chcemy z różnych, kompletnie odległych od siebie kulturowo i emocjonalnie państw stworzyć jeden organizm".
Teorie spiskowe, jakie narosły wokół Grupy Bilderberg, podsycają takie informacje jak ta, że pierwsze spotkanie pomagała organizować amerykańska agencja wywiadowcza CIA, czy ta, że podczas greckiej edycji w 2009 r. uczestnicy byli ochraniani przez wojsko i samoloty F-16. To zresztą dziwić nie powinno, skoro na przestrzeni lat w spotkaniach brali udział czołowi politycy, jak Hillary Clinton, czy unijni komisarze, chociaż często już po zwolnieniu rządowych stołków, oraz prezesi największych globalnych koncernów. Ze spotkań nie ma stenogramów i uczestników obrad obowiązuje reguła Chatham House. To zasada, która pozwala uczestnikom dzielić się informacjami, opiniami, które usłyszą od innych zaproszonych, ale bez wskazywania, kto jest ich źródłem. Przecieków zresztą nie ma, chociaż na liście uczestników można znaleźć nazwiska najlepszych dziennikarzy, redaktorów naczelnych czy wydawców, najważniejszych światowych mediów: Bloomberga, „The Economist”, „Financial Timesa” czy Axela Springera.
Ostatni raz grupa widziała się czerwcu tego roku w amerykańskim mieście Chantilly w stanie Wirginia. O czym rozmawiano? Z komunikatu wynika, że o tym, o czym się dzisiaj głównie dyskutuje w przestrzeni publicznej. 131 osób z 21 krajów spędziło z cztery dni na debatowaniu o administracji Donalda Trumpa, relacjach transatlantyckich w gospodarce i obronności, kierunku, w jakim podąża Unia Europejska, czy globalizacji.
Z Polski tym razem nikogo nie było, choć mamy udział w poczęciu Grupy Bildberger. Pierwsze spotkanie odbyło się z inicjatywy pochodzącego z Krakowa Józefa Retingera, doradcy gen. Władysława Sikorskiego. Od końca lat 50. w spotkaniach brał regularny udział nasz inny emigrant Zbigniew Brzeziński. Politycy i biznesmeni w krajowego podwórka zaczęli być zapraszani na spotkania, kiedy na początku lat 90. zaczęliśmy oficjalne starania o przyjęcie do UE. Przez dwie dekady do stołu dyskusyjnego dopuszczono byłego ministra spraw zagranicznych Andrzeja Olechowskiego, Hannę Suchocką – gdy była ministrem sprawiedliwości, Sławomira Sikorę – prezesa Banku Handlowego, byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego czy Jacka Rostowskiego.
Grupa Bilderberg dorobiła się takiej sławy, że powstają o niej książki. Większość w duchu spiskowej teorii dziejów, jak dzieło hiszpańskiego dziennikarza Daniela Estulina, który oskarżył uczestników spotkań o porwanie i zabójstwo byłego włoskiego premiera Aldo Mora, a nawet aferę podsłuchową Watergate. Cztery lata temu zaś głośno było o tym, że grupa dąży do destabilizacji sytuacji na Węgrzech pod rządami Viktora Orbána. Ton jej opisywania jest zazwyczaj sensacyjny, chociaż nie brakuje też opinii, że to "klub seniora" czy "forum dyskusyjne osób, które nie chcą się pogodzić z tym, że ich wpływ na losy świata się kurczy".

Kto bardziej rządzi światem

Z Grupą Bilderberg o miano światowego rządu rywalizuje Trilateral Commission. Już samo nazwisko założyciela, którym był amerykański król nafty i multimilioner David Rockefeller, wzbudza u wielu niezdrowe emocje. Polski akcent też jest, bo kamień węgielny pod pierwsze ze spotkań kładł Zbigniew Brzeziński, który już wtedy od przeszło dekady uczestniczył w rozmowach bilderbergerowców.
Gdy w listopadzie spotkałem na lotnisku jednego z gości komisji, zapytany przeze mnie, gdzie leci, odpowiedział: "Na spotkanie grupy rządzącej światem". Żartował, a spytany, czy chodzi o Grupę Bilderberg, obruszył się, mówiąc: "To nie wie pan, że Komisja Trójstronna jest większym wcieleniem zła". Nie jest, jest za to szeroką reprezentacją świata międzynarodowych finansów, polityki (znów częściej byłych jej uczestników) i świata akademickiego.
Z Polski na liście uczestników można znaleźć Jerzego Baczyńskiego, redaktora naczelnego tygodnika "Polityka", byłego prezesa NBP Marka Belkę, byłego ministra spraw zagranicznych Andrzeja Olechowskiego, Jerzego Koźmińskiego – byłego ambasadora Polski w Waszyngtonie, Wandę Rapaczyński – byłą prezes Agory, czy Sławomira Sikorę – prezesa Banku Handlowego. Niektóre nazwiska można znaleźć na listach uczestników wcześniejszych spotkań Grupy Bilderberg, co wielu zachęca do puszczania wodzy fantazji. Chociaż teorie związane z komisją są znacznie bardziej żywe w Stanach Zjednoczonych. Tam oskarżano trilateralistów m.in. o wpływ na wybór Jimmy’ego Cartera czy Baracka Obamy na stanowisko prezydenta.
Republikański senator i kandydat na prezydenta USA w 1964 r. Barry Goldwater nie miał złudzeń co do komisji. Na początku lat 80. twierdził, że "Komisja Trójstronna jest międzynarodowa i jest przeznaczona, by być środkiem dla multinarodowej konsolidacji interesów bankowych i handlowych. Procesy te mają być uskuteczniane przez przejęcie kontroli nad polityką rządu Stanów Zjednoczonych". Jego zdaniem kluczem do sukcesu było skupienie w rękach wąskiej grupy władzy monetarnej, intelektualnej, kościelnej i politycznej. Do dzisiaj się to nie udało, chociaż agendy spotkań komisji może pozazdrościć niejeden kongres gospodarczy, a nawet Światowe Forum Ekonomiczne w Davos (też oskarżane zresztą o chęć zawładnięcia światem, w której mają celować elity biznesowe).
Ostatni raz Trilateral Commission spotkała się w marcu tego roku w Waszyngtonie. Tematy rozmów, panele dyskusyjne oraz lista uczestników są dostępne na stronie organizacji – można natknąć się na nazwiska przedstawicieli wielkich koncernów, byłych premierów, szefów banków centralnych, wpływowych think tanków, szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde. – Nie ma w tych dyskusjach nic tajnego, ale jest bardzo duża swoboda wyrażania poglądów i brak poprawności politycznej. To największa wartość, której nie da się osiągnąć bez zamknięcia drzwi przed szeroką publiką – mówi nam jeden z uczestników obrad. I przypomina, że reguła Chatham House to cecha wielu spotkań biznesowych, na które są wpuszczane media na świecie. – Przez to mnożą się teorie spiskowe, ale biorący w nich udział dziennikarze zyskują dostęp do umysłów, które rozumieją to, co się wokół nas dzieje – dodaje mój rozmówca i prosi o anonimowość, bo liczy, że jeszcze przez jakiś czas będzie zapraszany na posiedzenia "światowego rządu".

Nowoczesny liberalizm

Co ciekawe, Jacek Rostowski, nauczony doświadczeniem spotkań Grupy Bilderberg, ale też wielu innych mniejszych i bardziej hermetycznych spotkań, które w anglosaskiej kulturze politycznej są na porządku dziennym, postanowił i w Polsce stworzyć szerokie forum dyskusyjne.
Razem z Andrzejem Bratkowskim, gdy obaj już byli poza polityką – jeden rządową, a drugi pieniężną – uruchomili konwersatorium "Nowoczesny liberalizm". Wystartowało na początku 2015 r. i regularnie, choć z czasem coraz rzadziej, spotykało się do kwietnia tego roku. Zaproszenie do udziału dostało kilkadziesiąt osób ze świata polityki, biznesu – zarówno tego z udziałem Skarbu Państwa, jak i prywatnych spółek. W dyskusji brali też udział ekonomiści, dziennikarze, akademicy, dyplomaci, prawnicy. Nawet Mateusz Morawiecki jako prezes BZ WBK przewinął się przez spotkania i zabierał na nich głos. Co mówił, tego się nie dowiemy, bo tutaj również obowiązuje reguła Chatham House.
Tajności jednak żadnej nie ma, a główna idea to spokojnie porozmawiać o tym, co się dzieje w Polsce i na świecie. Wśród tematów przeważała gospodarka, ale dyskutowane też były przyszłość demokracji czy wyzwania geopolityczne. Nikt nie rościł sobie prawa do wpływania na rzeczywistość, co zresztą byłoby trudne w czasie dwóch czy trzech godzin debaty, chociaż zamknięty krąg uczestników mógł sprzyjać snuciu rozmaitych domysłów.
Historia pokazuje zresztą, jak niewiele potrzebują ludzie, żeby uwierzyć w spisek na szczytach władzy, nawet tej nieformalnej, dopowiedzianej i zmyślonej. Przepis jest prosty: spotkać musi się grupa ludzi, najlepiej mniej lub bardziej potajemnie, i w sposób odizolowany od opinii publicznej. Wydarzenie nie może być spontaniczne, ale zaaranżowane, do tego potrzebna jest szczypta nazwisk znanych z pierwszych stron gazet, chociaż mogą to być już gazety wyściełające kubły na śmieci. Na koniec trzeba wszystko podać w sosie celów służących wąskiej grupie ludzi i najlepiej, żeby były to cele złowróżbne.

Korporacja niczym państwo

Najważniejsze badania dotyczące teorii spiskowych przeprowadzono dopiero na przełomie XX i XXI w. Joseph Uscinski i Joseph Parent kilka lat temu opublikowali książkę pod tytułem "American Conspiracy Theories". Na podstawie badań doszli do wniosku, że na chorobę objawiającą się wietrzeniem spisków można zapaść w każdym wieku, nie mają znaczenia płeć, narodowość, zawartość portfela, to, na kogo się głosuje, jaki się ma dyplom w kieszeni czy zawód. Naukowcy dowodzili jednak, że ludzie o lewicowych przekonaniach skłaniają się ku teoriom, w których świat mediów i polityki chodzi na pasku dysponujących miliardowymi budżetami korporacji. Prawica zaś zakłada, że międzynarodowe korporacje kontrolują naukowcy i lewica. W łagodzeniu objawów spiskowej choroby pomaga nieco wykształcenie, chociaż na nią całkowicie nie uodparnia. Im wyższy jego poziom, tym trudniej się pogodzić z tym, że każde wydarzenie jest wynikiem zmowy.
Dzisiaj powoli spada zainteresowanie stowarzyszeniami pokroju Grupy Bilderberg czy Trilateral Commission. Lukę w spiskowej teorii dziejów zaczynają za to wypełniać międzynarodowe koncerny, które dysponują środkami finansowymi, operują na całym świecie i ciągle inwestują w badania i rozwój. To daje im siłę, która jest porównywalna z państwami. Jeśli tylko kilkaset największych firm świata (nie licząc banków) generuje blisko połowę globalnego PKB, to widać, po której stronie jest moc. Jeśli ich roczne zyski przekraczają bilion dolarów, to znaczy, że nasza, budowana z mozołem przez lata, wartość PKB sięgająca około połowy tej sumy nie robi na nikim wrażenia.
Czy wielkie korporacje mogą zatem zmienić świat? To już inna historia. Na razie nie udało im się powstrzymać wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej czy zmienić poglądów amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa na kwestię imigrantów. Politycy zaś chcą się im coraz mocniej dobrać do skóry, na początek zmuszając do płacenia podatków i zamieniając raje podatkowe w piekło. Jednak ostatni kryzys pokazał już, że w sektorze finansowym są banki – czy ubezpieczyciele – zbyt duzi, by upaść (too big to fail), a to znaczy, że trzymają w szachu rządy i będą sprzyjały budowaniu nowych teorii spiskowych, w których światem rządzi św. Mikołaj z reklamy Coca-Coli.