Jak wynika z naszych informacji, MF zamierza wpisać do aktualizacji planu konwergencji (APK) deficyt sektora finansów publicznych w 2017 r. na poziomie 2,9 lub 3 proc. PKB. Natomiast w br. deficyt, zdaniem resortu, nie powinien przekroczyć 2,8 proc.
Od 2018 r. deficyt ma spadać. APK to dokument, w którym państwa członkowskie informują Komisję Europejską, na ile spełniają kryteria fiskalne wejścia do strefy euro i jakie działania podejmują, by je spełnić. Komisja może mieć inne zdanie od państw członkowskich i kwestionować część wyliczeń.
Przed resortem trudne zadanie, by przekonać Brukselę o realności planów na 2017 r. Bo o ile prognozy Komisji i naszego rządu dotyczące deficytu SFP w 2016 r. są zgodne, o tyle rozjeżdżają się w ocenie kolejnego roku. Komisja Europejska prognozuje, że różnica między dochodami a wydatkami sektora finansów publicznych wyniesie 3,4 pkt proc. PKB, czyli 0,4 pkt proc. PKB przekroczy barierę deficytu wynikającą z kryteriów z Maastricht. Taka różnica to w warunkach przyszłorocznego wzrostu gospodarczego 7,5 mld zł.
Prace nad planem trwają, resort będzie przekonywał Komisję Europejską, że to jego prognozy się sprawdzą i uda się zrealizować plan fiskalny, przede wszystkim zwiększając ściągalność podatków.
Reklama
Przekonanie KE będzie trudne, bo z zasady efekty takich działań są trudne do prognozowania. A suma, jaką chce pozyskać MF, w tym przypadku jest niebagatelna: około 15 mld zł w przyszłym roku.
Reklama

Ściągalność pomoże

Skuteczność polskiej skarbówki nie jest przesadnie wielka. W połowie ubiegłego roku Polskę skrytykował za to Międzynarodowy Fundusz Walutowy, wytykając stale pogarszającą się efektywność poboru podatków. W 2008 r. wynosiła ona 16 proc. PKB, w 2013 r. już tylko 13,1 proc. Dlatego MF w aktualizacji programu konwergencji będzie się starało być maksymalnie precyzyjne. Głównym atutem mają być projekty wprost ukierunkowane na poprawę ściągalności danin, jak np. powołanie specjalnej spółki, która ma kupić system informatyczny do wychwytywania anomalii w rozliczeniach podatkowych (zwłaszcza VAT). To na podstawie prowadzonych przez nią analiz aparat skarbowy ma np. prewencyjnie wstrzymywać zwroty VAT. Te nienależnie pobrane zwroty są dziś zmorą i generują w dużej części lukę w VAT (około 50 mld zł). W przypadku nowego systemu resort finansów może mieć mocny argument w postaci danych z innych krajów, które już go zastosowały (m.in. Słowacja i Portugalia).
Ministerstwo pochwali się też zapewne pierwszymi efektami walki z cenami transferowymi. Pod koniec ubiegłego roku MF zapowiedziało, że ich badanie będzie jednym z priorytetów na ten rok. I zachęcało podatników do złożenia korekt za poprzednie lata, dając im czas do końca pierwszego kwartału (z jednoczesnym złożeniem obietnicy, że ci, którzy nie płacili w ogóle CIT, mogą się spodziewać wizyty inspektora skarbowego). Dotychczasowy efekt to 834 mln zł.
Inny argument, po który sięgnie MF, to zmiany w prawie. Niebawem fiskus otrzyma do dyspozycji mocne narzędzie w zwalczaniu tzw. optymalizacji podatkowej. To słynna klauzula obejścia prawa, jaka zostanie zapisana w ordynacji podatkowej. Pozwoli urzędnikom na niebranie pod uwagę skutków podatkowych transakcji, jeśli ich celem było ominięcie daniny.
Resort finansów zapewne przedstawi też swoje plany dotyczące powołania jednej Krajowej Administracji Skarbowej, co ma zwiększyć wydolność służb fiskalnych. Choć w tym przypadku trudno będzie mu to przeliczyć na złotówki.
Marta Petka-Zagajewska, główna ekonomistka Raiffeisen Polbanku, zwraca uwagę, że najlepszym sposobem, by przekonać KE do swoich wyliczeń, będzie pokazanie wstępnych efektów zagęszczania podatkowego sita. – Gdyby tak było, że z miesiąca na miesiąc, do kwietnia, wpływy z VAT będą coraz lepsze, jeśli MF będzie w stanie wykazać, że to efekt zmian systemowych, a nie np. efekt koniunktury gospodarczej, to może Komisja weźmie prognozy w planie konwergencji za dobrą monetę – zastanawia się ekonomistka.
Jej zdaniem resort nie ma właściwie wyjścia i musi pokazać konkrety, bo plan konwergencji to jeden z ważniejszych dokumentów, w których rząd może pokazać inwestorom, że stabilność finansów publicznych jest niezagrożona.
Po przejęciu władzy PiS zdecydował się na realizację sztandarowego kampanijnego pomysłu, czyli 500 zł na dziecko. W 2016 r. program nie zadziała jeszcze w pełni, ale za rok, gdy będzie obowiązywał przez 12 miesięcy, jego koszty wzrosną z 17 do 23 mld zł. Z czasem rosła będzie również presja, by realizować kolejne kosztowne budżetowo obietnice. – To, co rząd będzie musiał zrobić, by utrzymać się na powierzchni, to rozłożyć w czasie koszty obietnic przedwyborczych. W tym kontekście najpoważniejszą kwestią jest kwota wolna, ale są też inne zobowiązania – dodaje Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

Wolne 1,5 tys. zł

W MF trwa praca nad różnymi wariantami wprowadzenia kwoty wolnej tak, by w jak najmniejszym stopniu rzutowała na przyszłoroczny budżet. To istotne, bo jej podniesienie o 8 tys. zł, jak chciał PiS w kampanii, to mniejsze wpływy z PIT o blisko 20 mld zł. W tej chwili rozważane są dwa warianty. Pierwszy to rozłożenie podwyższenia kwoty wolnej na raty. Jak wynika z naszych informacji, resort finansów rozważa jej podniesienie w 2017 r. o 1,5 tys. zł. W kolejnych latach mogłaby być zwiększana w podobnej skali. W takim przypadku w pierwszym roku wpływy z PIT zmalałyby o prawie 6 mld zł, z czego blisko połowa dotyczyłaby budżetu, a reszta samorządów, dla których to jedno z podstawowych źródeł dochodów. O podobnej możliwości mówił w zeszłym tygodniu wicepremier Morawiecki, wspominając o podwyżce kwoty wolnej do 5 tys.zł.
Drugi brany pod uwagę wariant to wprowadzenie degresywnego modelu zmniejszania podatków według zasady im wyższe zarobki, tym mniejsza korzyść. To byłaby zupełna zmiana w porównaniu z dzisiejszymi zasadami, które przewidują, że jest ona identyczna dla wszystkich. W skrajnym przypadku przy degresywnej kwocie wolnej najlepiej zarabiający podatnicy nie tylko nie odczuliby ulgi, ale płacone przez nich podatki mogłyby wzrosnąć, bo kwota wolna dla nich mogłaby być niższa niż obecnie.
Ale kwota wolna to niejedyny ból głowy ministra finansów. – Mamy także prezydencki projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego, a dochodzą pomruki dotyczące innych przedsięwzięć niezapowiadanych, które zmniejszą dochody budżetu, jak przywrócenie możliwości pełnego odliczania 50 proc. kosztów dla twórców – zauważa Janusz Jankowiak. I dodaje, że minister finansów będzie musiał bardzo pilnować, aby koledzy z rządu wychodzący z nowymi pomysłami na wydatki nie zepchnęli Polski ze ścieżki konwergencji. Bo to oznacza poważne kłopoty dla nas wszystkich.