Roszczenie wyliczone przez bank na podstawie kursu z jego własnej tabeli kursowej nie istnieje - uznał Sąd Okręgowy w Szczecinie. I orzekł, że klienta nie obowiązują te zapisy z umowy, według których mBank dokonywał przewalutowania kredytu. Za niewiążący uznał paragraf, zgodnie z którym bank w ogóle ustalił kwotę zadłużenia we frankach (zgodnie z tym zapisem udzielano kredytu w złotych, które potem przeliczano na franki w dniu uruchomienia kredytu). Nieobowiązujące według sądu są też pozostałe zapisy, stwierdzające, że rata kredytu miała być spłacana w złotych, po uprzednim przeliczeniu raty frankowej.
Sędziowie powołali się na wyrok warszawskiego Sądu Apelacyjnego, który podtrzymał wyroki wcześniejszych instancji uznające za klauzule niedozwolone podobne zapisy znajdujące się we wzorcu umowy kredytowej mBanku. Technika przewalutowania, jaką stosował mBank, nie różniła się od powszechnie stosowanych na rynku. Do wyliczenia wielkości raty używano kursu sprzedaży franka z tabeli kursowej banku, z dnia spłaty raty, z konkretnie ustalonej godziny. Szczeciński sąd stwierdził, że taki mechanizm dawał bankowi możliwość uzyskania korzyści finansowych stanowiących dla kredytobiorcy dodatkowe koszty kredytu, których oszacowanie nie było możliwe. Zdaniem sądu kurs rynkowy franka tylko częściowo wpływał na ostateczny koszt kredytu, bo kurs z tabeli bankowej zawierał jeszcze marże arbitralnie ustalane przez bank.
- Przy tym, w przypadku operacji wykonywanych na podstawie niniejszej umowy, wymiany walutowe odbywały się jedynie „na papierze” dla celów księgowych, natomiast do faktycznego transferu wartości dewizowych w którąkolwiek stronę nie dochodziło. W efekcie różnica pomiędzy kursem zakupu danej waluty a kursem sprzedaży tej waluty przez bank, ustalanych wyłącznie przez pozwanego, stanowiła jego czysty dochód, zwiększający dodatkowo koszty kredytu dla klienta - czytamy w uzasadnieniu wyroku.
W tej konkretnej sprawie kredytobiorcy chodziło o obalenie bankowego tytułu egzekucyjnego, w którym mBank żądał kwoty o blisko 150 tys. zł większej niż wartość wypłaconego kredytu, co wynikało głównie z różnic w kursie franka. Sąd, uznając paragrafy umowy o sposobie przewalutowania za niewiążące klienta, uznał, że roszczenie takie nie istnieje. A skoro przeliczanie wielkości rat odbywało się nieprawidłowo, nie ma w ogóle pewności, czy doszło do zaległości w spłacie, w terminie wskazywanym przez bank.
Reklama
Według radcy prawnego, który reprezentował kredytobiorcę, wyrok jest przełomowy. Chodzi o zdanie z uzasadnienia, w którym sąd stwierdza, że na podstawie kodeksu cywilnego skłania się do uznania, że w miejsce niewiążących zapisów o przewalutowaniu nie należy wprowadzać w drodze analogii innych "instytucji prawnych". Zdaniem Radosława Górskiego to w ogóle podważa możliwość przewalutowania tego kredytu.
Reklama
Radca podkreśla, że sąd nie unieważnił całej umowy kredytowej, uznał jedynie, że niektóre jej zapisy nie obowiązują. Oznacza to, że nadal obie strony umowy muszą się stosować np. do paragrafów regulujących wielkość oprocentowania - czyli w tym przypadku ustalania go na podstawie trzymiesięcznego LIBOR-u i marży banku. Taka interpretacja jest korzystna dla klienta, bo normalny kredyt złotowy jest oprocentowany według wyższego WIBOR-u.
- Umowa kredytowa jest ważna, wynika z niej, że trzeba spłacać kredyt w ratach, ale nie wynika, że raty te mają być wyliczane według kursu franka. Czyli mój klient musi spłacać nominalną wartość kredytu wypłaconą w złotych w ratach oprocentowanych zgodnie z umową - twierdzi Górski. Spodziewa się on, że do sądów zacznie trafiać więcej pozwów ze strony posiadaczy kredytów frankowych.
Ale sprawa nie jest taka jednoznaczna, jak chciałby mecenas - bo sąd w uzasadnieniu wyraźnie podkreśla również, że nie rozstrzyga, jaką formułę wyliczania rat przyjąć w tym przypadku. - Z tego wyroku nie wynika, że klient ma spłacić jedynie kwotę otrzymaną w złotych. Sprawa dotyczyła tylko bankowego tytułu egzekucyjnego i możliwości egzekucji na jego podstawie - zaznacza sędzia Tomasz Szaj, rzecznik Sądu Okręgowego w Szczecinie.
Ile ma więc do spłacenia klient mBanku? Według sędziego Szaja ustali to prawdopodobnie inny proces, jaki bank wytoczy kredytobiorcy. - Sąd, który być może będzie prowadził taką sprawę, będzie musiał odpowiedzieć na pytanie, jaka kwota jest przedmiotem umowy kredytowej. Z całą pewnością punktem wyjścia będzie suma, którą klient otrzymał w złotych - dodaje sędzia.
Wyrok szczecińskiego sądu nie jest prawomocny. mBank zapowiada apelację i podkreśla, że w miejsce zapisów uznanych za niewiążące nie wprowadzono innych, które umożliwiłyby wyliczenie wielkości wierzytelności, a więc również sprawa wyliczania wielkości rat z tego powodu jest "problematyczna".
Bankowcy, z którymi próbowaliśmy rozmawiać o sprawie, nie chcą jej oficjalnie komentować. Ale nieoficjalnie mówią, że sąd drugiej instancji musi znaleźć jakieś salomonowe wyjście, np. wskazać, że przewalutowania można dokonywać po kursie średnim NBP. Inaczej może dojść do chaosu, nad którym trudno byłoby zapanować.
Zwracają przy tym uwagę, iż kredytobiorca skarżący mBank nie przekonał sądu do głównego argumentu, że udzielony mu kredyt nie jest kredytem, a czymś w rodzaju walutowego instrumentu pochodnego. To linia, jaką przyjmowali frankowi kredytobiorcy skarżący swoje banki w innych krajach - i wygrywali procesy. Wiosną 2013 r. sąd w Barcelonie unieważnił umowę kredytu hipotecznego we frankach, określając go jako instrument inwestycyjny o charakterze spekulacyjnym. Jeszcze dalej poszedł sąd w Zagrzebiu, który nakazał ośmiu bankom przewalutowanie kredytów frankowych po kursie z dnia zaciągnięcia tych kredytów.
Radosław Górski uważa, że w przypadku jego klienta obalenie jednej z głównych tez pozwu to paradoksalnie bardzo dobra wiadomość. - Gdyby sąd przyjął naszą argumentację i unieważnił umowę kredytu, to obie strony musiałyby się z niej natychmiast rozliczyć. A tak mój klient może spłacać zobowiązanie w ratach na bardzo korzystnych warunkach - twierdzi.
Teraz sądy będą musiały wskazać, w jaki sposób należy liczyć raty.