Czy grozi nam deflacja?
Tak, ale tragedii nie będzie.
Bo?
Polski sektor publiczny, przedsiębiorstwa prywatne i konsumenci są zadłużeni w znacznie mniejszej skali niż kraje zachodniej Europy. Dla Zachodu bardzo niska inflacja – a deflacja w szczególności – oznacza poważne pogorszenie bilansów firm, gospodarstw domowych i finansów publicznych. To znacząco utrudnia zapanowanie nad poziomem długu. W Polsce, ponieważ długu jest mniej, jako procent PKB zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym, okres deflacji nie jest aż tak groźny. Jednak realnie, przy spadku cen, zadłużenie będzie rosnąć, co przełoży się na spadek siły nabywczej zadłużonych. W efekcie deflacja uderza we wzrost gospodarczy, bo ogranicza konsumpcję. W Polsce nie mamy jednak nadmiernego zadłużenia, więc ryzyko jest małe.
Reklama
A co oznacza deflacja dla polskiego budżetu?
Reklama
Budżetowa prognoza inflacji na ten rok jest zbyt wysoka, a na przyszły - problematyczna. Trzeba się liczyć z tym, że zostanie zmieniona w trakcie dalszych prac nad budżetem na 2015 r. Przełożenie niskiego wzrostu cen na budżet jest ewidentnie niekorzystne. Inflacja niższa o 1 p.p. może oznaczać obniżenie dochodów budżetowych o kwotę rzędu 1,5–2 mld zł, co przy niezmienionych innych warunkach i założeniach, w tym co do poziomu wydatków, bezpośrednio przekłada się na wzrost deficytu budżetu państwa. Inflacja mniejsza od planowanej oznacza wyższy deficyt, bo przekłada się na niższe wpływy z niektórych podatków, choćby z VAT. Widzimy to zresztą w wynikach, gdzie po świetnym I kwartale nastąpiło pewne uspokojenie w kształtowaniu się wpływów. Co nie oznacza, że plany dotyczące deficytu są zagrożone.
Co z innymi prognozami, np. wzrostu gospodarczego?
Na początku roku nasze szacunki wzrostu PKB w 2014 r. na poziomie 3,3 proc. uważano za przesadnie ostrożne, wręcz pesymistyczne. Dziś, po ostatnich danych PMI, produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej, te 3,3 proc. stało się prawdopodobną prognozą.
Gospodarka dostała zadyszki?
Z pewnością w II kwartale nie mieliśmy takiego przyspieszenia, jakie było obserwowane w I kwartale. Można to w pewnym sensie uznać za objaw zadyszki. Ale są nadal powody do optymizmu: np. to, co się dzieje na rynku pracy, czy modelowa wręcz stabilność zewnętrzna i konkurencyjność – polscy przedsiębiorcy są w stanie korzystać szybko na jakichkolwiek objawach ożywienia na innych rynkach. To zdecydowanie łagodzi obawy o długotrwałość zadyszki. Pamiętajmy, że to właśnie na sektorze prywatnym będzie spoczywał główny ciężar generowania wzrostu gospodarczego w tym i przyszłym roku.
Skoro niska inflacja szkodzi wpływom podatkowym, to czy realne jest zmniejszenie deficytu poniżej 3 proc. PKB już w tym roku?
Tempo ożywienia gospodarczego wskazuje raczej na celowość naszej strategii, zgodnie z którą zejście poniżej tego poziomu nastąpi dopiero w przyszłym roku.
Kiedy zatem można spodziewać się zniesienia procedury nadmiernego deficytu?
Realnie – w czerwcu 2016 r. Oczywiście, gdyby udało się obniżyć deficyt poniżej 3 proc. już w tym roku, to zniesienie procedury mogłoby nastąpić już za rok. Ale to mniej prawdopodobne.
Z tego wniosek, że nie ma co liczyć na gruntowne zmiany w podatkach w 2015 r.
To zależy. Jeśli chodzi o progi skali podatkowej, to zmian w najbliższym czasie nie przewiduję. Natomiast sposób funkcjonowania aparatu podatkowego się zmieni.
W jaki sposób?
Wprowadzimy np. instytucję autoryzowanego podatnika. Uzyskanie takiego statusu będzie oznaczało pewne przywileje w kontaktach z administracją – np. skrócone terminy zwrotu VAT, możliwość korekt w trakcie kontroli, wstrzymywanie wykonania decyzji podatkowych do czasu prawomocnego orzeczenia sądu itd. Status przysługiwałby firmom, które spełnią określone warunki, np. terminowo rozliczały się z fiskusem i nie były karane.
A jak to ma zwiększyć skuteczność aparatu skarbowego? Jest mało efektywny, co wytknęła nam Komisja Europejska, wskazując na problemy z wpływami z VAT.
To jest ta druga strona. Przywileje będą premiować rzetelnych podatników. Uszczelnianie systemu i zwiększanie ściągalności chcemy uzyskać innymi narzędziami, np. przez poprawę analityki w ministerstwie. Ponadto już kierujemy więcej uwagi na działania operacyjne służb skarbowych w sektorach, które są szczególnie narażone na wyłudzenia, np. w obrocie paliwami. A katalog towarów, gdzie stosowana jest zasada odwróconego VAT, też zostanie powiększony.
Co w takim razie znajdzie się na tej liście, po wprowadzonych ostatnio prętach stalowych i szykowanych telefonach komórkowych?
To jest proces, który nie ma końca. Dotychczas dość późno reagowaliśmy na to, co się działo w Europie. Z wyłudzeniami w obrocie stalą Niemcy borykali się znacznie wcześniej niż my, gdy im udało się załatać dziurę w systemie, u nas skala nadużyć wyraźnie wzrosła. Tyle że nam zajęło 2 lata, zanim zrobiliśmy z tym porządek. W przyszłości będziemy szybciej reagować.
W 2017 r. z automatu obniżają się stawki VAT, czy myśli pan o innym scenariuszu, np. o wprowadzeniu innego modelu VAT?
Przed uchyleniem procedury nadmiernego deficytu nie ma takiej możliwości. W Polsce za pośrednictwem VAT próbuje się prowadzić politykę socjalną. Efektem jest komplikacja systemu i duży rozstrzał między stawkami, rzadko spotykany w Europie. Gdy porówna się strukturę wydatków i niemal identyczne efektywne stawki VAT dla gospodarstw domowych bogatych singli i uboższych rodzin wielodzietnych, widać też, że to nie jest skuteczny instrument. Tyle że kilka kampanii wyborczych było prowadzonych pod hasłem drożyzny, cen w lodówkach itp. Wchodzenie na to pole bitwy przed wyborami nie ma sensu. Pamiętajmy, że jedynym krajem w UE, który ma jednolitą stawkę VAT, jest Dania, ale nie chcemy mieć tak wysokich podatków jak Duńczycy.
Panu się podoba ujednolicony VAT?
Z punktu widzenia czystości systemu, zmniejszenia skali wyłudzeń, polepszenia egzekucji jest to na pewno system znacznie wygodniejszy dla każdego ministra finansów, ale z powodów, o których wspomniałem, nierealny politycznie.
Skoro jednolita stawka jest niemożliwa do wprowadzenia, może warto pracować w kierunku zmniejszenia różnicy między stawką podstawową a preferencyjnymi?
To nastąpi w naturalny sposób, bo 5-proc. VAT już nie da się obniżyć. Czyli podczas obniżek VAT w 2017 r. problem w części rozwiąże się sam.
W przyszłym roku trzeba zapłacić ponad 5 mld zł za F16. To dla pana ból głowy?
Na szczęście to wydatek, który według metodologii unijnej został zaliczony, gdy samoloty trafiły do Polski, więc nie powiększa deficytu sektora finansów publicznych. A to z niego jesteśmy rozliczani w Brukseli i przez pryzmat deficytów zgodnych z metodyką ESA2010 myślimy o polityce fiskalnej. Jednak wydatki na F16 to gotówka, którą trzeba wyłożyć, więc będzie mieć wpływ na wydatki budżetu państwa, koszty finansowania i wykonanie reguły wydatkowej. Ponieważ z finansowaniem długu Polska problemu nie ma, więc powinniśmy sobie poradzić. Natomiast DGP napisał, że ministerstwo chciałoby część tych wydatków ukryć w ogólnej sumie limitu wydatków na wojsko, ale z ustawy samolotowej wynika wprost, że nie można tak zrobić. Przyszłoroczny budżet MON będzie więc istotnie wyższy od ustawowego limitu 1,95 proc. PKB.
Czy ten wydatek na vouchery za F16 oznacza, że w tym roku nie ma mowy o ustawie prezydenckiej zwiększającej wydatki na armię do minimum 2 proc. PKB?
Z powodu zapłaty za samoloty i tak planować będziemy nie 1,95, a ponad 2,2 proc. PKB na obronę. Dlatego nie sądzę, by udało się taką zmianę wprowadzić w bardzo trudnym budżetowo roku 2015. Jesteśmy w procedurze nadmiernego deficytu i musimy ograniczać skalę deficytu, a sytuacja gospodarcza nie jest taka prosta. Natomiast w kolejnych latach jest to do rozważenia - łącznie z pomysłem wprowadzenia większej elastyczności w wydatkach na MON.
Chodzi o rozliczanie wskaźnika w skali kilku lat? W jednym roku będzie można wydać na MON 1,6, a w dwóch kolejnych 2,2, by średnia wynosiła 2?
O taki mechanizm chodzi, ale nie sądzę, by plan wydatków na obronność mógł być obniżony aż do 1,6 proc. Także minister obrony przyznaje, że program modernizacji armii ma swoją dynamikę. Inwestycje w system antyrakietowy spowodują kumulację wydatków w pewnych latach, a mniejsze potrzeby w innych. Dzisiejsze ograniczenie nie zachęca do racjonalności wydatków, uśrednianie dawałoby na to szanse.
Pan zaproponuje takie rozwiązanie?
Gdy powrócimy do prezydenckiej propozycji zwiększenia wydatków na armię do 2 proc. PKB, taki mechanizm powinien być włączony do ostatecznej wersji ustawy.
Konsultował pan ten pomysł z prezydentem?
Rozmawiałem z ministrem Siemoniakiem. Szczegóły będą dopracowywane, gdy będzie szykowana ustawa – jeszcze nie w tym roku.
Pana zdaniem NBP powinien mieć możliwość awaryjnego kupowania obligacji skarbowych?
Ależ on ma już taki instrument. Założenia polityki pieniężnej zatwierdzane przez radę uwzględniają taką możliwość. To nie o interweniowanie na rynku obligacji chodzi w nowelizacji ustawy o NBP. Ona ma dać np. możliwość awaryjnego finansowania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego na potrzeby płynności. Chodzi o pomoc w hipotetycznej sytuacji, gdy może on być zmuszony do awaryjnego zbycia obligacji wartości kilku miliardów złotych w celu wypełnienia gwarancji depozytów – żeby uniknąć paniki na rynku, można zastosować taki instrument. Ministerstwo takiemu rozwiązaniu sprzyja.
Przy okazji rozmowy prezesa Belki i ministra Sienkiewicza nie doszło do naruszenia zasady apolityczności banku centralnego?
Dowodem jest to, co zostało zrobione, a nie, co zostało powiedziane. Bank nie wpłacił zysku za zeszły rok do budżetu. NBP jest samodzielny we wszystkich aspektach, a sam projekt założeń był konsultowany z Radą Polityki Pieniężnej. Patrząc na to, co się dzieje z inflacją, nie można powiedzieć, że NBP i rada prowadzą luźną politykę pieniężną.
Widać, że ta sprawa jest teraz w trybach politycznych. To nie przyhamuje pracy nad ustawą o NBP i powołaniem rady ryzyka systemowego?
Na pewno tak będzie, już widać, że przeciwnicy ustawy wynajdują w niej sprawy, których nie ma. Na jej ostateczną wersję będzie wpływała polityczna otoczka wokół podsłuchów.