USA nie staną się niewypłacalne, także jeśli kompromisu nie będzie w znacznie trudniejszej kwestii - podniesienia limitu długu, co Kongres powinien uchwalić najpóźniej 17 października.
Prowadzone w sobotę i niedzielę rozmowy w sprawie budżetu na nowy rok fiskalny, który w USA zaczyna się dziś, były wczoraj kontynuowane do późnego wieczora. Kością niezgody pozostawała kwestia jednego ze sztandarowych projektów Baracka Obamy - ustawy zwiększającej dostęp do służby zdrowia, zwanej potocznie Obamacare. Najważniejsze postanowienia ustawy mają wejść w życie od 1 stycznia przyszłego roku, jednak republikanie, którzy są jej przeciwni, próbowali wykorzystać sprawę budżetu do jej okrojenia bądź opóźnienia o rok.

Okroją administrację, ale tylko trochę

Konsekwencją nieprzyjęcia budżetu jest wstrzymanie niektórych działań administracji federalnej. Ale chodzi tylko o te instytucje i tych pracowników, których przymusowe odesłanie na urlop nie zakłóci funkcjonowania państwa. I tak w znacznie okrojonym składzie personalnym będą działały departamenty: obrony, stanu, energii, handlu, zdrowia czy transportu, ale to nie znaczy, że wstrzymane zostaną operacje wojskowe za granicą czy że przestaną działać szkoły. Zawieszenie pracy prawie wcale nie dotknie Rezerwy Federalnej, resortów bezpieczeństwa wewnętrznego i sprawiedliwości. W ogóle nieczynne będą za to muzea federalne oraz parki narodowe. Wstrzymane zostaną wypłaty emerytur i wydawanie paszportów. Łącznie nadprogramowe wolne będzie miało 700-800 tys. pracowników administracji federalnej.
Reklama
Trudno jednak ten stan nazywać bankructwem i porównywać sytuację Stanów Zjednoczonych do Grecji. Od 1977 r. czasowe zawieszenie działalności administracji zdarzało się 17 razy - poprzednio miało to miejsce na przełomie lat 1995–1996 i trwało 28 dni. Ponadto brak zgody co do tego, w jaki sposób wydawać pieniądze, nie oznacza, że ich w budżecie zupełnie brakuje, zatem mówienie o niewypłacalności Waszyngtonu jest nadużyciem.
Reklama

Nie pierwszy raz, czyli powtórka z rozrywki

Bardziej uzasadnione byłoby to już w razie braku zgody na podniesienie limitu długu publicznego do 17 października, co swoją drogą jest zupełnie prawdopodobne. W USA limit dopuszczalnego zadłużenia określa Kongres i gdy dochodzi ono do tego poziomu, parlament musi wyrazić zgodę na jego podniesienie. Taka sytuacja również nie jest niczym nadzwyczajnym - od 1960 r. limit zwiększany był 78 razy. W ostatnich latach jest on jednak wykorzystywany w politycznych rozgrywkach między republikanami a demokratami o cięcia budżetowe. Taka sytuacja miała miejsce w sierpniu 2011 r., gdy kompromis w sprawie zwiększenia limitu osiągnięto - dosłownie rzecz biorąc - w ostatniej chwili. A niepewność towarzysząca tym negocjacjom skłoniła agencję ratingową Standard & Poor’s do obniżenia - po raz pierwszy w historii - oceny wiarygodności kredytowej USA.
To jest kolejny punkt odróżniający Stany Zjednoczone od państw, które faktycznie zbankrutowały, jak Grecja w 2010 r. czy Islandia dwa lata wcześniej. Nawet jeśli USA mają najwyższy na świecie dług publiczny, to i tak są postrzegane jako bardziej wiarygodne niż większość pozostałych państw. W oczach S&P mają one notę AA+, czyli drugą najwyższą, a pozostałe dwie wielkie agencje, Moody’s i Fitch, wciąż przyznają im najwyższy rating AAA. Tymczasem wszystkie państwa strefy euro, które musiały skorzystać z pomocy finansowej, oceniane są na poziomie śmieciowym, przy czym Grecja przez pewien czas miała rzadko spotykaną notę SD, czyli częściowe bankructwo.
Podobnie jest z amerykańskimi obligacjami, które cały czas uważane są za jedne z najbezpieczniejszych papierów skarbowych. Wczoraj rentowność 10-letnich amerykańskich obligacji wynosiła 2,63 proc. Dla porównania dla portugalskich było to 6,77 proc., a dla greckich - 9,77 proc., przy czym w obu przypadkach są to wartości znacznie niższe niż w szczytowym okresie kryzysu.
A dzięki stałemu zaufaniu do amerykańskich obligacji i stałemu popytowi na nie USA nie muszą się uciekać do sięgania po zewnętrzną pomoc finansową, jak to podczas kryzysu stało się udziałem kilku państw Unii Europejskiej.