Czy za sprowokowanie globalnego kryzysu gospodarczego powinny spaść głowy winnych? Większość z nas nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Jednak pierwsze pozwy przygotowane przez amerykańską federalną komisję, mającą rozliczyć winnych, bardziej wyglądają na element kampanii wyborczej niż rzetelną próbę ujawnienia machlojek Wall Street.
Kilka dni temu aktywiści kampanii obywatelskiej The Other 98% wmaszerowali do nowojorskich biur prokuratora Erica Schneidermana. Po raz kolejny przynieśli szefowi specjalnego federalnego zespołu petycję z żądaniem rozliczenia winnych załamania amerykańskiej gospodarki – tym razem podpisaną przez ponad 30 tys. obywateli USA. Już najwyższy czas, by osądził pan Wall Street za oszustwa na kredytach hipotecznych albo zrezygnował ze stanowiska Financial Fraud Enforcement Task Force – piszą w ultymatywnym tonie autorzy petycji.
Czas ucieka – alarmują. Oczekujemy, że podejmie pan działania wobec największych banków i najgorszych przestępców albo ustąpi pan, ujawniając, dlaczego do tego nie doszło – dorzucają. Sygnatariusze doskonale zdają sobie sprawę, że wkrótce minie 5-letni okres, po którym znaczna część przestępstw finansowych może się przedawnić. Nie pozwolimy, żeby Eric Schneiderman zapomniał, że ludzie oczekują prawdziwej sprawiedliwości – piszą inicjatorzy kampanii na swoich stronach internetowych. Żeby biuro prokuratora czuło realną presję, do petycji dołączono też listy i relacje osób, których życie przewróciło się do góry nogami wskutek załamania się amerykańskiej gospodarki.

Przyszpilić Wall Street

Reklama
Pierwszy pozew już powstał. Na początku października Schneiderman ogłosił, że jest on wymierzony w niegdysiejszego potentata Wall Street – firmę Bear Stearns, wykupioną w 2008 roku przez JP Morgan. To nie pierwszy akt oskarżenia przeciw finansistom, ale pierwszy, który nie dotyczy konkretnej transakcji, a piętnuje cały mechanizm tworzenia pozbawionych realnej wartości papierów wartościowych.
Reklama
Na 31 stronach dokumentu śledczy budują obraz działań oddziału kredytowego o nazwie EMC Mortgage, który działał w latach 2005 – 2007. Podkreślają, że nieprawidłowości były rozpowszechnione w całej firmie i na każdym szczeblu. Finansiści z premedytacją oferowali klientom aktywa, których fundamentem były kredyty wątpliwej jakości, zapewniając ich o starannym prześwietleniu jakości oferowanych papierów wartościowych. To było „systematyczne oszustwo tysięcy inwestorów” – konkluduje zespół Schneidermana, wyceniając straty poniesione wskutek tych działań na około 20 mld dol.
Takie całościowe podejście do działań Bear Stearns ma być punktem wyjścia do przyszpilenia całego Wall Street. Jak wytropili reporterzy agencji Reutersa, po ujawnieniu pozwu przeciw Bear Stearns następny ma być bank Credit Suisse. Zarzuty mają brzmieć bliźniaczo podobnie. Credit Suisse był olbrzymim graczem na rynku produktów opartych na kredytach hipotecznych i od 2004 roku stworzył papiery wartościowe tego typu warte 128,5 mld dolarów.
– Nie mam wątpliwości, że Bear Stearns to dopiero początek – mówi DGP prawnik Peter J. Henning z Wayne State University. – Problem w tym, że przypadek Bear Stearns ma wymiar czysto symboliczny: ta firma już nie istnieje, i nawet jeśli jej obecny właściciel, czyli JP Morgan, zostanie skazany na karę finansową, nie będzie to już nauczka dla kogokolwiek z tych, którzy kierowali upadłym bankiem w krytycznym okresie – dodaje. Innymi słowy, nauczka pójdzie w las, a stratni na działaniach firmy dostaną najwyżej groszowe odszkodowania.
Czekam na sprawę, która przyniesie nazwiska – podkreśla Henning. W pozwie przygotowanym przez zespół Schneidermana trudno znaleźć konkretnego finansistę, który miałby ponieść odpowiedzialność za nadużycia. – Ktoś zrobił coś złego, ale być może nigdy nie dowiemy się kto. A przecież nie ma oszustwa bez osób, które oszukały – kwitują inni prawnicy.
To niejedyne, co specjaliści mają do zarzucenia pozwowi przygotowanemu przez zespół Schneidermana. Uderzające jest m.in. to, że federalni śledczy właściwie przepisali zarzuty od wszystkich klientów Bear Stearns, z wykupionym przez rządy Francji i Belgii bankiem Dexia na czele. Co gorsza, w pozwie znalazła się też wpadka: w jednym z fragmentów tekstu oskarżyciele powołują się na porady udzielone firmie w 2006 r. przez zewnętrznego audytora – PwC. Tyle że w 2006 r. audytorem była firma Deloitte & Touche, natomiast PwC jest wieloletnim audytorem w JP Morgan, który jednak do 2008 r. był osobnym bankiem.
Skąd te niedociągnięcia? Prawdopodobnie z... przedwyborczego pośpiechu. – Ten pozew ma wartość symboliczną, ma służyć rozliczeniu odpowiedzialnych za kryzys, a raczej idei takiego rozliczenia. Nieprzypadkowo został sformułowany na półmetku kampanii prezydenckiej – mówi Peter J. Henning. – Cynik powiedziałby, że chcieli jej przed wyborami, by pokazać, że coś tam robią – wtóruje mu John Coffee, profesor prawa z Uniwersytetu Columbia.
Zresztą cały federalny zespół zadaniowy – znany jako Residential Mortgage-Backed Securities Working Group – został powołany do życia w styczniu tego roku, co również miało przypomnieć wyborcom, że to republikańska administracja ponosi przynajmniej częściową odpowiedzialność za recesję. – Ta nowa jednostka znajdzie odpowiedzialnych za łamanie prawa, przyjdzie z pomocą właścicielom domów i pomoże pójść dalej po erze lekkomyślności, która skrzywdziła tak wielu Amerykanów – grzmiał prezydent Barack Obama w tradycyjnym styczniowym orędziu o stanie państwa.

Kandydaci na oskarżonych

Federalni śledczy najwyraźniej jednak unikają typowania odpowiedzialnych za kryzys. – W pozwie przygotowanym przez Schneidermana zawarte jest przesłanie, że „biznesu nie da się robić w ten sposób” – mówi Peter J. Henning. – Ale sposób wprowadzania tego przesłania w życie nie wskazuje, by było ono skierowane do konkretnych menedżerów – dodaje. Tymczasem lista tych, którzy w powszechnym przekonaniu zasługują na lądowanie na ławie oskarżonych, jest całkiem długa.
Mógłby ją otwierać Jimmy Cayne, były prezes Bear Stearns. W ciągu wieloletniej kariery zasłynął z sukcesów w rozgrywkach brydżowych i palenia olbrzymiej ilości jointów. Po upadku banku – wskutek czego instytucję wartą w 2007 r. 10 mld dol. JP Morgan kupił za kilkaset milionów – amerykańskie media okrzyknęły go jednym z najgorszych prezesów wszech czasów. Cayne nie znalazł sobie nowej pracy do dzisiaj, a na upadku kierowanej przez siebie firmy stracił dobre kilkaset milionów dolarów (tyle warte były akcje Bear Stearns, jakie posiadał). Ale nawet jeśli można uznać, że wylądował na ulicy – była to niezła ulica: w tych samych dniach, gdy padał jego bank, prezes kupił apartament w nowojorskim Plaza Hotel z widokiem na Central Park za, bagatela, nieco ponad 27 mln dol.
Kolejny menedżer, którego Ameryka chętnie zobaczyłaby w sądzie, zasłynął z ksywki „Goryl z Wall Street”. Dick Fuld, były szef Lehman Brothers, dekadę temu osobiście jeździł po Ameryce, wyszukując pożyczkodawców, których kredyty mógł przepakowywać w nowe papiery wartościowe. Dorobił się na tym przeszło pół miliarda dolarów i choć upadek jego banku przekreślił tę błyskotliwą karierę, Fuld pozostał na Wall Street. Znalazł pracę w niewielkich funduszach hedgingowych. Z ostatniego z nich odszedł dopiero na początku tego roku.
Poza biznesem wylądowali też Sandy Weill z Citigroup (jego bank stracił na kredytach hipotecznych rekordowe 200 mld dol.), który skoncentrował się na filantropii i pisaniu pamiętników, Hank Paulson z banku Goldman Sachs, który został wykładowcą na uniwersytecie Johna Hopkinsa, czy John Varley z Barclays. Jedynym prezesem, który miał kłopoty z wymiarem sprawiedliwości, był Joe Cassano – były szef AIG. Jednak śledztwo w sprawie spowodowania upadku AIG, w którym menedżer był jednym z głównych podejrzanych, zostało umorzone.
Podobnie stało się też z postępowaniem Departamentu Sprawiedliwości USA przeciw firmie Goldman Sachs. Wcześniejszy raport senackiej podkomisji pracującej pod kierownictwem demokraty Carla Levina i republikanina Toma Coburna nie pozostawiał większych wątpliwości: Goldman Sachs korzystał na spadkach na rynku kredytów hipotecznych, zaprojektował, promował i sprzedawał papiery wartościowe na sposoby, które tworzyły konflikt interesów w relacjach z klientami firmy oraz prowadziły do sytuacji, w której bank zyskiwał na tych samych produktach, na których jego klienci ponosili znaczne straty.
Jednak gdzieś między Senatem a Departamentem Sprawiedliwości pewność oskarżeń rozwiała się bezpowrotnie. W odniesieniu do prawa i zebranych dowodów, jakie istnieją obecnie, nie ma klarownych podstaw, by wnieść oskarżenie kryminalne, zarówno jeśli chodzi o całą firmę Goldman Sachs, jak i jej pracowników w odniesieniu do oskarżeń zawartych w raporcie – ogłosili w sierpniu urzędnicy. Ot, kolejny triumf prezesa Goldman Sachs Lloyda Blankfeina.

Sprawiedliwość po amerykańsku

Tymczasem Amerykanom marzą się sprawy kryminalne, a nie cywilne. Dla nich sprawa jest klarowniejsza niż dla prawników: zostało popełnione zwykłe oszustwo, niewiele różniące się od praktyk Bernarda Madoffa – twórcy największej w historii Ameryki piramidy finansowej. Szefowie banków powinni, jego śladem, także trafić za kraty. I nie tylko oni. – W Stanach jest wielu takich, którzy wraz z finansjerą chcieliby zobaczyć na ławie oskarżonych polityków – twierdzi Peter J. Henning. Tygodnik „Time” na swojej czarnej liście umieścił swego czasu nie tylko śmietankę finansistów z Wall Street i okolic, ale też byłego szefa Banku Rezerwy Federalnej Alana Greenspana, szefa amerykańskiej komisji nadzoru finansowego (US Securities and Exchange Commission, SEC), Chrisa Coxa czy senatora Phila Gramma, który w latach 1995 – 2000 przewodniczył senackiej komisji bankowej i przepchnął przez nią wiele przepisów prawnych, które utorowały potem drogę finansowym machlojkom. Ba, na liście znaleźli się nawet prezydenci Bill Clinton i George W. Bush.
Tyle że tworzenie list tych, którzy odpowiadają za kryzys, pozostaje wyłącznie intelektualną zabawą. Jedynym krajem, który rzeczywiście podjął próbę rozliczenia elit na mocy prawa karnego, była Islandia. Były premier Geir Haarde stanął tam przed specjalnym trybunałem. Z początkowych sześciu zarzutów związanych z upadkiem islandzkiego sektora bankowego ostały się cztery – a po półtoramiesięcznym procesie wiosną 2012 roku były szef rządu został uznany za winnego jednego z nich: zaniechania organizowania posiedzeń rządu na temat ważnych spraw państwowych. Sędziowie orzekli jednocześnie, że wykroczenie premiera było na tyle niewielkie, że uniknie on jakiejkolwiek kary.
W USA trudno sobie wyobrazić podobny proces – nawet mimo że 68 proc. Amerykanów uważa, iż to prezydent George W. Bush ponosi odpowiedzialność za najgorszą od Wielkiej Depresji recesję gospodarczą w dziejach kraju. Pamiętajmy, jak tu trafiliśmy. W 2008 roku runął domek z kart. Nauczyliśmy się, że kredyty hipoteczne były sprzedawane ludziom, których nie było na nie stać lub nie rozumieli ich natury. Banki robiły gigantyczne zakłady i rozdawały wielkie bonusy z pieniędzy innych ludzi. Regulatorzy patrzyli zaś w inną stronę lub nie mieli takiej władzy, by powstrzymać tego typu zachowanie – mówił w styczniu Obama. Wszystko jest więc jasne, pytanie tylko, czy sam wyrok wystarczy, skoro nie ma oskarżonych ani skazanych.
Przypadek Bear Stearns ma wymiar symboliczny. Firma już nie istnieje i nawet jeśli jej obecny właściciel JP Morgan zostanie skazany na karę finansową, nie będzie to nauczka dla tych, którzy kierowali bankiem w krytycznym okresie