Polska stała się kajakowym eldorado. To zasługa mody na spływy po naszych rzekach i mazurskich jeziorach. Oficjalnie na rynku działa dziesięciu producentów, ale specjaliści twierdzą, że to wierzchołek góry lodowej. Tak naprawdę firm wytwarzających kajaki są dziesiątki, o ile nie setki. Tuzy branży mówią o nich z lekceważeniem, że to firmy garażowe, ale nawet oni przyznają, że czują na plecach ich oddech, tak mocno rozpychają się na rynku.
W Polsce jeszcze kilka lat temu sprzedawało się 2 – 3 tys. kajaków rocznie. Teraz – dwa razy więcej. Samo wejście w ten biznes nie jest kosztowne. Nawet najwięksi gracze na rynku: Aquarius, Kano Kajaki czy Wigraszek, zatrudniają najwyżej kilka osób. Produkcja poliestrowych kajaków nie wymaga dużych nakładów finansowych – wystarczy 30 – 40 tys. zł, by ruszyć z biznesem.
Ceny kajaków z poliestru zaczynają się od 1,5 tys. zł. Część od razu trafia do polskich sklepów, część jedzie na Zachód. Niemiecki czy francuski rynek to dla krajowych firm pokaźne źródło dochodów. Zakład AG Agnieszka Mikołajczyk niemal 90 proc. rocznej produkcji sięgającej 500 sztuk eksportuje do Niemiec, Danii i Szwecji. Nieco mniej, bo 50 proc., wysyła za granicę Kano Kajaki. Krajowi producenci narzekają jednak, że z powodu kryzysu. Zachodnie źródło nieco wyschło: zagraniczny popyt w ciągu ostatnich 2 – 3 lat spadł o 30 – 40 proc.
Lukę po oszczędnych Niemcach i Szwedach wypełniają krajowi organizatorzy spływów kajakowych. Ponieważ jednak kupują nie tylko polskie produkty, krajowi producenci dołożyli do swej oferty importowane z Zachodu drogie, wysokiej klasy kajaki. – Rocznie takich marek jak Rotomod, Perceptron, Rainbow czy Dagger importujemy nawet 1,3 tys. sztuk – mówi Jacek Ośko, właściciel Kano Kajaki. Kosztujące ponad 2,5 tys. zł, wytwarzane z wytrzymałego polietylenu, trafiają przede wszystkim do organizatorów spływów kajakowych. Tańsze, polskie to domena odbiorców indywidualnych.
Reklama