Prześledziliśmy składane w ostatnich tygodniach deklaracje ministrów. Najwięcej wpływów ma zapewnić podniesienie stawki VAT z 22 do 23 proc. (dodatkowe 5 mld zł) oraz odebranie przedsiębiorcom możliwości odliczania podatku od paliwa (1,8 mld zł). Inne rozwiązania to wprowadzenie do budżetu reguły wydatkowej, która zakłada, że wydatki poszczególnych resortów będą mogły rosnąć tylko o 1 pkt proc. ponad inflację (ma to dać 3 mld zł), obcięcie o połowę zasiłku pogrzebowego (1,5 mld zł) oraz ograniczenie liczby państwowych urzędników i likwidacja rządowych ośrodków czy gospodarstw pomocniczych (łącznie blisko 3 mld zł). Rząd zamierza też odejść od ustawowego zapisu, który obliguje go do wydawania na armię rocznie równowartości co najmniej 1,95 proc. PKB. Bilans finansów publicznych kwotą 10 mld zł ma też podreperować księgowy zabieg - zmuszenie samorządów i państwowej administracji do korzystania ze wspólnego konta w Banku Gospodarstwa Krajowego.

Reklama

Ekonomiści wątpią jednak w optymistyczne rządowe prognozy. - Mam wiele zastrzeżeń do tych wyliczeń - mówi prof. Dariusz Rosati, były członek RPP. Jego zdaniem budżetowa reguła wydatkowa zamiast 3 mld zł przyniesie w przyszłym roku niewiele ponad połowę tej kwoty. Z kolei podwyżka VAT-u da o 800 mln zł mniej niż zakłada rząd. Wątpliwe są też nadzieje na tak znaczną redukcję wydatków na administrację.

Wątpliwości ekspertów wynikają z tego, że zapowiadane działania nie składają się na radykalny program sanacji finansów publicznych. Są raczej ciułaniem, gdzie się da. - Dobrze, że coś się dzieje. Szkoda tylko że w sposób chaotyczny i nie do końca przemyślany. Rządowe reformy to głównie zabieg marketingowy - mówi prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.

Zdaniem Ryszarda Petru, głównego ekonomisty BRE Banku, rząd nie rusza wydatków sztywnych, które stanowią 3/4 budżetu, w tym emerytalnych. Poza tym, nie licząc wysokich, ale jednorazowych wpływów z prywatyzacji, większość potrzebnych kwot rząd zamierza pozyskać z podwyżek podatków, a nie oszczędności. Odwrotnie jest w Niemczech, gdzie rząd przyjął ambitniejszy program cięć wydatków i wydłuża wiek emerytalny do 67 lat. U nas się o tym jeszcze nawet nie myśli.

Reklama