Nie ma co liczyć, że nagle coś się zmieni. Bo, jak twierdzą analitycy, kryzys na warszawskiej giełdzie trwać będzie do przyszłego tygodnia. Potem jednak jest ogromna szansa na to, że notowania giełdowych spółek zaczną odbijać się od dna i wykresy zmienią się z czerwonych na zielone, co oznaczać będzie, że zaczynamy zarabiać.

Co robić? Najlepiej - poczekać. Ale nie oznacza to, że wszystkim się taka opcja opłaci. Bo jeśli chcesz w najbliższym czasie pozbyć się akcji, zrób to jak najszybciej, jeśli jeszcze nie spadły poniżej kwoty, za jaką je kupiłeś.

Dlaczego tak się dzieje? Wszystko przez amerykańską Wall Street, która od kilku dni traci z powodu ogarniającego USA kryzysu kredytów hipotecznych. Banki, jeden po drugim, odnotowywały coraz większe straty przez pochopnie udzielane tzw. trudne pożyczki. Wysokooprocentowane kredyty dawane były tym, wobec których istniało ryzyko, że opóźnią spłatę. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie aż tak źle.

Za bankami tracić zaczęły fundusze inwestycyjne i emerytalne powiązane z nimi. Wybuchła panika. Odbiła się ona natychmiast na akcjach notowanych na nowojorskiej giełdzie firm związanych z budownictwem, bankowością, finansami, które z mgnieniu okaz straciły na wartości. Pociągnęły inne spółki.

Lawina ruszyła. Wczoraj fatalnie było już na giełdach Chin, Japonii, Wielkiej Brytanii. Warszawa też zaczęła odczuwać skutki ogólnoświatowego szaleństwa. Dzisiaj można już mówić o dramacie. Niejednemu, który oszczędności życia ulokował w akcjach, łzy same cisną się do oczu, kiedy patrzy na notowania "swej spółki".







Reklama