Lot z Warszawy do Kopenhagi za 19 zł - reklamują się węgierskie linie Wizzair. W rzeczywistości bilet, m.in. z opłatami lotniskowymi, kosztuje 114 zł. Kiedy rozporządzenie wejdzie w życie, przewoźnik będzie musiał podać właśnie tę wyższą cenę. Decyzja eurodeputowanych ukróci praktyki powszechnie stosowane zwłaszcza przez tanie linie. Europosłowie z komisji transportu uznali to za zwykłe oszukiwanie klientów.

Reklama

"To jest ewidentne okłamywanie ludzi" - argumentuje polski eurodeputowany Paweł Piskorski, członek komisji. "Wielu klientów, szczególnie rzadko latających samolotami, daje się zwieść tym pseudopromocjom". I dodaje: "Rozporządzenie zmusi przewoźników do gry fair. Teraz klient od razu będzie wiedział, jaka jest cena biletu, i wybierze rzeczywiście najkorzystniejszą ofertę".

DZIENNIK pisał dziś, że potwierdzają to biura podróży współpracujące z liniami lotniczymi. "Często przychodzą do nas klienci, którzy chcą polecieć za złotówkę, bo taką cenę widzieli w reklamie. Gdy dowiadują się, ile naprawdę muszą zapłacić, czują się oszukani" - tłumaczy Michał Szczodrowski z warszawskiego biura podróży Janus Travel. Doświadczyła tego Anna Czuba z Gdyni, która kilka razy w roku korzysta z tanich lotów. Wielokrotnie była zszokowana tym, ile musiała zapłacić za bilet, który miał kosztować grosze. "Już nie będzie trzeba śledzić napisanych drobnym drukiem szczegółów oferty, żeby się nie naciąć" - mówi.

Inicjatywę komisji transportu PE chwali też PLL LOT. "Wreszcie zniknie mityczny podział na linie tanie i drogie" - mówi Wojciech Kędziołka, rzecznik tej firmy. "Gdy nowe przepisy wejdą w życie, szybko się okaże, że nie ma żadnej różnicy między cenami biletów u nas i u tanich przewoźników, a nawet że nasza oferta jest tańsza".

Reklama

I rzeczywiście, okazuje się, że pomysł eurodeputowanych zdecydowanie negatywnie oceniają przedstawiciele tanich linii, w tym największy przewoźnik w Europie - irlandzki Ryanair. Tomasz Kułakowski, dyrektor marketingu i sprzedaży na Europę Środkową Ryanaira, argumentuje, że najbardziej ucierpi na tym polska gospodarka. "Przymus podawania pełnych cen biletów sprawi, że pasażerowie będą mniej chętni do zakupu biletów, przez co wolniej będzie rósł ruch lotniczy" - tłumaczy. "W Polsce ten ruch jest zdecydowanie mniejszy niż w krajach starej Unii Europejskiej, więc powinno się robić wszystko, żeby go zwiększyć, bo to prowadzi do wzrostu gospodarczego".

Kułakowskiego dziwi argumentacja europarlamentarzystów i oskarżenia o oszukiwanie klientów. "Podawanie w reklamach cen biletów bez podatków i opłat lotniskowych nie ma na celu wprowadzania ludzi w błąd, ale zachęcenie ich do podróżowania" - mówi. "Poza tym pokazujemy w ten sposób, jaka część kosztów przelotu trafia do nas, a jaka do zarządów lotnisk, często będących własnością państwa".

Klientów jednak najbardziej interesuje to, ile muszą zapłacić za bilet - i właśnie ich interes, a nie przewoźników, wzięli pod uwagę eurodeputowani z komisji transportu. Przyjęty przez Parlament Europejski projekt trafi do Rady Unii Europejskiej (główny organ decyzyjny UE), która może wprowadzić do niego swoje poprawki. Uzupełniona wersja wróci do parlamentu prawdopodobnie pod koniec tego roku.