Protestujący przespacerowali się najpierw do ministra gospodarki. Niestety, nie zastali go w pracy. Później wiceminister skarbu Paweł Szałamacha tłumaczył im, dlaczego nie mogą dostać przydziału na akcje pracownicze PGNiG. Stwierdził, że rząd nigdy im tego nie obiecywał. Po drugie, rozdanie kilkudziesięciu tysiącom pracowników PGNiG po pakiecie akcji, z których każdy miałby średnią wartość ok. 50 tys. zł, byłoby niebezpieczne.
Szałamacha podkreślał, że PGNiG jest akcjonariuszem spółki Europolgaz - współwłaściciela polskiego odcinka gazociągu jamalskiego (PGNiG i rosyjski Gazprom mają w Europolgazie po 48 proc. akcji). Tak więc udostępnienie akcji pracowniczych zmniejszyłoby wpływ resortu skarbu na politykę bezpieczeństwa energetycznego kraju.
Manifestacja zakończyła się w kancelarii premiera. Protestujący nie otrzymali żadnych deklaracji. Dariusz Matuszewski ze Związku Zawodowego Pracowników Górnictwa Naftowego i Gazownictwa powiedział, że władze wykazały butę i arogancję. "Nie doszliśmy do żadnego porozumienia, a wprost stwierdzono, że obrażono się na te trzy tysiące ludzi, które tu przyjechały manifestować" - powiedział Dariusz Matuszewski.
Nic nie wskórali pracownicy Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG), manifestując dziś na ulicach Warszawy. Ani nie dostaną akcji pracowniczych PGNiG, ani tak wysokich podwyżek, jak chcieli. Przemaszerowali tylko od Ministerstwa Gospodarki do kancelarii premiera, gdzie zostawili swoje petycje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama