Dzisiejsze głosowanie jest przełomowe z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze dotychczasowe dwustronne porozumienia pomiędzy USA a poszczególnymi krajami Unii w sprawie liczby połączeń ma zastąpić jedna amerykańsko-europejska umowa. Oznacza to, że wszystkie linie lotnicze będą konkurować o prawo do lądowania np. w Nowym Jorku, korzystając z ogólnodostępnej puli połączeń przypadającej na to miasto.

Po drugie przewoźnicy będą mogli latać bezpośrednio do Stanów ze wszystkich lotnisk w Europie, a nie jak do tej pory wyłącznie z macierzystego kraju. Umożliwi to np. Lufthansie uruchomienie bezpośredniego połączenia ze Stanami z londyńskiego Heathrow czy warszawskiego Okęcia. Dziś ten, kto wybiera niemieckiego przewoźnika, leci do USA z przesiadką np. we Frankfurcie.

"Osiągnęliśmy porozumienie we wszystkich kwestiach spornych i czekamy tylko na decyzję państw UE" - mówi DZIENNIKOWI przed dzisiejszym głosowaniem Michele Cercone, rzecznik unijnego komisarza ds. transportu Jacques’a Barrota. Ratyfikacja umowy wymaga zgody wszystkich 27 członków Unii i wszystko wskazuje na to, że uda się osiągnąć porozumienie w tej sprawie. Zastrzeżenia do paktu o wolnym niebie mają głównie europejskie linie lotnicze, takie jak British Airways czy Virgin Atlantic. Dla nich wejście amerykańskich potentatów np. na lotnisko w Heathrow oznacza wojnę cenową o klienta. Według Komisji Europejskiej ceny biletów w wyniku tej konkurencji mogą spaść nawet o 30 proc. W dodatku obecna liczba pasażerów na tych trasach ma wzrosnąć z 50 do 75 mln.

Otwarte niebo nad Atlantykiem to również duże wyzwanie dla LOT-u, już dzisiaj bowiem jego zyski pochodzą głównie z przewozów transatlantyckich. W ubiegłym roku linia przewiozła na trasach do USA i Kanady ponad 565 tys. pasażerów.





Reklama