Wczoraj Zyta Gilowska, wicepremier i minister finansów, ponownie rozczarowała: zamiast przyspieszyć zapowiadaną już od kilkunastu miesięcy reformę w finansach publicznych, urządziła propagandowy spektakl. Zamiast radykalnych cięć w wydatkach i ulżenia portfelom Polaków usłyszeliśmy mało konkretne zapowiedzi reformy służb skarbowych oraz likwidację funduszy celowych wykorzystujących budżetowe pieniądze.

"Nie nadużywajmy słowa reforma. To, co zaproponowała Gilowska to tylko kilka kroków na drodze do naprawy finansów państwa" - twierdzi Witold Orłowski, doradca PricewaterhouseCoopers. Równie sceptyczny jest Mirosław Gronicki, były minister finansów w rządzie Marka Belki, a obecnie ekonomista Goldman Sachs. "Nie możemy zapominać, że to dopiero wstępny projekt, a jego realizacja stoi pod dużym znakiem zapytania" - twierdzi Gronicki.

A jest wiele do zrobienia. Wicepremier podczas wczorajszej konferencji ani słowem nie wspomniała o miliardach złotych, które wyciekają szerokim strumieniem z systemu emerytalno-rentowego oraz o ogromnych pieniądzach (rocznie 10 mld zł) potrzebnych na utrzymanie armii urzędników. W pierwszym przypadku konieczna jest radykalna reforma systemu, w tym odebranie rent tysiącom nieuprawnionych, w drugim dokonanie redukcji zatrudnienia.

Równie ważna jest walka z szarą strefą. Tu narzędziem jest obniżenie płaconych przez pracodawców i pracowników obowiązkowych składek ubezpieczeniowych. Gilowska zapowiedziała wprawdzie, że do pierwszej obniżki dojdzie w 2008 r. - wówczas składki rentowe mają spaść z 13 do 10 proc. – jednak podobne zapewnienia padały już w marcu zeszłego roku i nie zostały zrealizowane.

"Wśród przedstawionych planów nie ma tych, na które najbardziej czekają przedsiębiorcy, czyli zapowiedzi zmniejszenia obciążeń fiskalnych" - alarmuje Andrzej Malinowski, szef Konfederacji Pracodawców Polskich. I ma ku temu powody. W ogłoszonym ostatnio światowym indeksie wolności gospodarczej Polska została sklasyfikowana na 35. miejscu w Europie i na 87. miejscu w świecie. "Dla świata biznesu to czytelny sygnał: w Polsce trudno prowadzi się biznes" - mówi Malinowski.

Taki ponury obraz potwierdza Bogusław Kowalski, prezes firmy Graal, producenta konserw. "Od wielu lat nękają nas zbyt wysokie koszty pracy, które uniemożliwiają zwiększanie zatrudnienia" - mówi Kowalski. Niestety na wczorajszej konferencji Gilowska nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, kiedy dojdzie do śmielszych i radykalnych reform.

Nic więc dziwnego, że suchej nitki na programie Gilowskiej nie zostawili ekonomiści. "Spodziewam się powtórki scenariusza z zeszłego roku, gdy targi i spory polityczne storpedowały próby zreformowania systemu finansowego w Polsce" - konkluduje Mirosław Gronicki, były minister finansów. Odkładanie reform krytykuje też Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. "Przecież coś, co ma być dobre za dwa lata, mogłoby być dobre już teraz" - mówi.

Jego zdaniem do fiskalnej reformy, w tym obniżenia podatków, mogłoby dojść z powodzeniem już dziś. Nie zmieniając niczego, tracimy najlepszy czas: w końcu dobra koniunktura na świecie, jak i w polskiej gospodarce nie będzie trwała wiecznie.



Reforma, której nie ma

Już od początku tego roku mieliśmy płacić niższe podatki od wynagrodzeń według prostszej, dwustopniowej skali (18 i 32 proc.). - Na zmiany poczekamy do 2009 r.

Fiskus miał ułatwić życie przedsiębiorcom, m.in. uprościć rozliczenia VAT. - Ustawa utknęła w Sejmie.

Zapowiadano zmniejszenie kosztów pracy: zyskaliby i przedsiębiorcy, i zatrudnieni . - Pierwsza obniżka dopiero w 2008 r.























Reklama