"Dziedziczenie emerytur nie jest najlepszym pomysłem. To kosztuje nas wszystkich. Bo, żeby coś więcej wyjąć po latach, trzeba więcej włożyć. Czyli, chcąc mieć wyższe emerytury, powinniśmy więcej na nie płacić. A ten pomysł temu przeczy" - tłumaczy dziennikowi.pl prof. Marek Góra ze Szkoły Głównej Handlowej.

Ale inni specjaliści pomysł ten chwalą. "To nauczyłoby ludzi tego, czego w polskiej gospodarce bardzo brakuje: długofalowego myślenia o oszczędnościach. Teraz inwestując pieniądze, żąda się natychmiastowych wzrostów, nie chcemy odkładać tam, gdzie trzeba robić to wiele lat. A dziedziczenie emerytur by to zmieniło. Ludzie nabraliby szacunku dla długofalowego oszczędzania, wiedząc, że przyniesie to w przyszłości wymierne zyski" - podkreśla w rozmowie z dziennikiem.pl prof. Krzysztof Opolski, kierownik Katedry Strategii i Polityki Gospodarczej Uniwersytetu Warszawskiego.

Ale jest jeszcze śmielszy pomysł: nawet jeśli osoba mająca składki w OFE dożyje emerytury, a potem umrze, jej najbliżsi też powinni te pieniądze dziedziczyć - oprócz swoich świadczeń co miesiąc powinni otrzymywać także wypłaty z II filaru za osobę, która zmarła.

"To byłaby niezwykle konkurencyjna oferta dla lokat proponowanych przez banki. Bo przecież zachęcają do inwestowania m.in. tym, że potem możemy zgromadzone na swoim koncie pieniądze przekazać innej osobie. Tu byłoby tak samo. I pewnie dlatego spotkałaby się z ogromnym sprzeciwem banków. Ale z punktu widzenia ekonomisty to świetna sprawa" - pochwala prof. Krzysztof Opolski.

Czy tak będzie? Na razie to tylko pomysły. Bo wypłaty świadczeń z OFE wciąż są wielką niewiadomą. Ministerstwo Pracy właśnie głowi się nad tym, czy wypłat emerytur z II filara nie przekazać ZUS-owi, bo - jak twierdzi szefowa resortu Anna Kalata - nie ma w Polsce prywatnej firmy, która byłaby w stanie się tym zajmować.







Reklama