Czy rząd zakłada obecnie, że Polska wpadnie w recesję?
Aktualnie taki scenariusz nie jest podstawowym z rozpatrywanych. Główny scenariusz zakłada, że w II kwartale PKB spadnie kwartał do kwartału. Głęboki spadek oznaczałby, że PKB skurczy się także w ujęciu rok do roku i tego obecnie wykluczyć się nie da. W sytuacji takiej jak obecna trudno jest odpowiedzialnie prognozować. Tym bardziej że rozwój sytuacji zależy od tego, jak długo gospodarka będzie stała przez kwarantannę, brak popytu ze strony konsumentów i pozrywane globalne łańcuchy dostaw. Naszym zdaniem należy spodziewać się odbicia w gospodarce w III i IV kwartale. Jeśli do tego dojdzie, to cały rok będzie na plusie.
Rządowy Polski Instytut Ekonomiczny nie wyklucza recesji w tym roku, a wachlarz prognoz jest od plus 1,1 proc. do minus 4,7 proc. Bank inwestycyjny Morgan Stanley w scenariuszu optymistycznym widzi spadek PKB w Polsce na poziomie 3,6 proc. Recesja szykuje się w strefie euro, m.in. w Niemczech. Mówienie, że u nas jej nie będzie, to zaklinanie rzeczywistości.
Reklama
Wszystko zależy od tego, czy negatywny wpływ epidemii skoncentruje się na II kwartale. Dzisiaj wiele wskazuje, że w przypadku Polski tak może być. Dlatego działania antykryzysowe kumulujemy właśnie na najbliższe trzy miesiące. Jeśli spowolnienie będzie głębsze, to wsparciem obejmiemy większą liczbę pracowników i pracodawców. Rząd ma oczy szeroko otwarte i jesteśmy gotowi stosować kolejne potrzebne instrumenty dla ochrony płynności firm i miejsc pracy. W razie konieczności wydłużymy wszystkie instrumenty o kolejne trzy miesiące.
Reklama
Wszystkie kraje stosują bardzo podobne instrumenty antykryzysowe jak te zawarte w tzw. tarczy. Przede wszystkim trzeba dawać płynność firmom i wspierać gwarancjami sektor bankowy, aby nie zatrzymał akcji kredytowej. Państwo musi dopłacać do wynagrodzeń, aby jak najmniej firm zbankrutowało, bo to będzie duży kłopot dla wzrostu gospodarczego w kolejnych latach. Jeśli raz więzi pomiędzy przedsiębiorcami zostaną rozszarpane, uruchomi się lawina bankructw, to problemy będą widoczne przez bardzo długi czas.
Czy rozważane jest czasowe zawieszenie poboru podatków czy składek?
Taki mechanizm, na wniosek podatnika, istnieje w przepisach, jest też możliwość rozłożenia podatków na raty. Decyzja należy do naczelników urzędów skarbowych, teraz jednak w związku z sytuacją kryzysową ich skłonność będzie znacznie większa. Zakładamy też wprowadzenie przesunięcia zaliczek na podatek dochodowy.
Przedsiębiorcy i organizacje ich zrzeszające krytykują tarczę antykryzysową m.in. za to, że chociaż wiele rozwiązań jest słusznych, to warunki, aby dostać wsparcie, mogą być trudne do spełnienia, a co za tym idzie − z pomocy nikt nie skorzysta. Chodzi m.in. o to, że dopłaty do wynagrodzeń są obwarowane tym, że nie będzie żadnych zwolnień. Czy instrumenty wsparcia mogą jeszcze ulec modyfikacji?
Projekt ustawy, który je wprowadza, będzie przedmiotem dyskusji z partnerami w ramach Rady Dialogu Społecznego. Chcemy nasze rozwiązania maksymalnie dopasować do potrzeb, a to oznacza, że będziemy otwarci na uwagi.
Czyli dzisiaj nikt w rządzie nie przejmuje się limitami deficytu i długu publicznego?
Polityka budżetowa musi wziąć na siebie największy ciężar. Stąd wzrost deficytu będzie istotny, a ustawa budżetowa będzie nowelizowana. Na duży wzrost deficytu możemy sobie pozwolić, bo przyjmowany właśnie budżet nie zakłada deficytu. Nie jest jednak tak, że nikt nie przejmuje się limitem deficytu i zadłużenia, bo trzeba wesprzeć pracowników i przedsiębiorców, ale należy robić to w sposób racjonalny. Tak została skonstruowana tarcza antykryzysowa.
Jak będzie wyglądała w takim razie nowelizacja budżetu, jakiego ubytku po stronie dochodów należy się spodziewać, a jakiego wzrostu wydatków?
Jeśli chodzi o wzrost wydatków, to mówimy o ok. 60 mld zł, które są już zaplanowane w ramach tarczy antykryzysowej. Jak trudna jest i będzie sytuacja w dochodach, jeszcze nie wiemy, a dowiemy się 25 kwietnia, bo wtedy mija termin płatności VAT za marzec. Dopiero wtedy będziemy mieli jakąś wiedzę, która pozwoli nam znowelizować budżet i ocenić skalę ubytku w dochodach. Dzisiaj nie ma problemu z wydawaniem pieniędzy z budżetu na walkę z pandemią i spowolnieniem, można je też przesuwać pomiędzy poszczególnymi częściami czy korzystać z rezerw. Wiadomo, że wzrost niższy o 1 pkt proc. − a budżet robiliśmy przy założeniu, że PKB realnie zwiększy się o 3,7 proc. − to ok. 10 mld zł mniej w dochodach sektora finansów publicznych. Warto pamiętać, że wielkość dochodów została zaprognozowana ostrożnie, więc to też jest pewien bufor.
Będą też oszczędności i cięcie wydatków?
Naturalne oszczędności, jakie powinny wystąpić w budżecie, to ok. 10 mld zł. Do tego być może niektóre wydatki nie zostaną poniesione. Nikt jednak nie będzie ciął wydatków na siłę, żeby nie pogłębiać problemów gospodarczych. Premier Morawiecki mówił niedawno, że programy społeczne, takie jak 500+, wyprawka szkolna czy 13. emerytura, to druga tarcza antykryzysowa, bo wspierają dochody gospodarstw domowych w tak trudnym momencie.
Wzrost deficytu oznacza, że trzeba będzie sprzedać więcej obligacji, aby go sfinansować. Czy już wiadomo, o ile wzrosną potrzeby pożyczkowe?
Trudno mówić o konkretnym poziomie, gdy nie wiemy, jak będzie wyglądała nowelizacja budżetu. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę wzrost bezpośrednich wydatków o 60 mld zł, niższe dochody, niższy wzrost PKB, to mówienie, że kilkadziesiąt miliardów złotych ponad to, co i tak musimy pożyczyć czy zrolować w ramach wyemitowanego długu, wydaje się prawidłowym szacunkiem.
Żeby zwiększyć deficyt, konieczne jest zrobienie czegoś z regułą wydatkową, która obecnie nie pozwala na taki ruch. Czy będzie zawieszona?
Część ekonomistów wskazuje, że być może do ustawy należy wpisać stan zagrożenia epidemicznego czy epidemii jako te, kiedy reguła ulega automatycznemu zawieszeniu. Dzisiaj jest to możliwe m.in. przy stanie klęski żywiołowej czy stanie wyjątkowym. Reguła musi wrócić, gdy sytuacja kryzysowa się skończy, bo ona spełnia swoją rolę stabilizującą finanse publiczne.
Pojawiają się też głosy, że należy zawiesić konstytucyjny próg długu publicznego w relacji do PKB, aby nie wiązał działań antykryzysowych. Czy jest to rozważane?
W ostatnich latach stale redukowaliśmy zadłużenie i dzisiaj dług w relacji do PKB jest relatywnie niski. Według unijnej metodologii liczenia to ok. 47 proc., ale według naszej krajowej 44 proc. W konstytucji czy ustawie o finansach publicznych korzystamy z metodologii krajowej. Mamy więc wciąż bardzo dużą przestrzeń, jeśli chodzi o wzrost zadłużenia, i jesteśmy daleko od limitów. Nasze analizy wskazują, że nawet przy zerowym nominalnym wzroście i deficycie na poziomie 3 proc. PKB państwowy dług publiczny nie przekroczy 50 proc. PKB.
Co dalej z podatkiem bankowym? Nie będzie ograniczał sektora we wspieraniu przedsiębiorców kredytem w kryzysowej sytuacji?
Nie ma powodu, aby zwalniać banki czy ubezpieczycieli z podatku. Sektor jest w dobrej sytuacji finansowej, wymogi kapitałowe są spełnione z naddatkiem. Kapitały w wysokości 30 mld zł zostały uwolnione dzięki zniesieniu 3 proc. bufora ryzyka systemowego, obniżony został poziom rezerwy obowiązkowej, a NBP dostarcza bankom płynność. To wszystko powinno wystarczyć, ale oczywiście na bieżąco instytucje sieci bezpieczeństwa (MF, NBP, BFG, KNF) analizują sytuację.