Często w debacie publicznej stawia się bankom zarzut, że w 2005 r. nie stosowały konsumenckiego standardu umów. Z tym, że został on wypracowany dopiero prawie 15 lat później.

Wiele wskazuje na to, że abuzywność klauzul umownych zaczyna być postrzegana nie przez pryzmat ich faktycznej wadliwości prawnej, lecz potrzeb, które w danej chwili występują. To zaś – jak zauważył ostatnio w artykule na łamach „Rzeczpospolitej” prof. Krzysztof Kalicki – może albo podrożyć koszty kredytu hipotecznego, albo ograniczyć jego dostępność, gdyż w praktyce oznacza, iż każdy produkt finansowy może zostać zakwestionowany.

Reklama

Potrzeba chwili

„Jeśli sądy zaczną unieważniać wieloletnie umowy po 10–15 latach ich obowiązywania, należy się spodziewać, że klienci będą je kwestionować także po 20 czy 30 latach, tym razem z innego powodu – zależnie od sytuacji w gospodarce, zmiany stóp czy innych okoliczności” – spostrzegł Kalicki.

Reklama

Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich, przyznaje mu rację. – Odnoszę wrażenie, że przepisy stosowane w sprawach frankowych zaczęły być interpretowane zgodnie z potrzebą chwili. Tymczasem skoro kilkanaście lat temu nikomu nawet nie przyszło do głowy, aby kwestionować postanowienia, które dzisiaj się kwestionuje, to może wcale te postanowienia nie są niedozwolone? Może po prostu sytuacja rynkowa się zmieniła i niektórzy chcą przerzucić całą odpowiedzialność na sektor bankowy – sugeruje Jerzy Bańka.

Zarzewiem wielu sporów jest interpretacja postanowień unijnej dyrektywy 93/13/EWG z 5 kwietnia 1993 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich. Sądy potrafią wskazywać jako oczywistość, że dana klauzula jest niedopuszczalna, z góry zakładając tezę bez szczegółowego badania indywidualnej sytuacji danej umowy i odpowiedniego rozkładu praw i obowiązków.

Przykładem może być sposób ustalania kursu waluty obcej. Przez wiele lat podkreślano, także w orzecznictwie, że istotą poprawności klauzuli umownej jest jej prostota. Dziś często mówi się, że to za mało; że ważne jest, aby konsument każdego dnia mógł dokonać wszelkich wyliczeń dotyczących swojego kredytu.

Reklama

– Moim zdaniem w umowach zawieranych na kilkadziesiąt lat istotą jest to, by sposób określania kursu był transparentny. Wymóg, aby konsument mógł dokonywać wszelkich obliczeń każdego jednego dnia, wydaje się na wyrost – uważa Jerzy Bańka. Podkreśla zarazem, że standard ochrony konsumenckiej musi być wysoki, ale nie może być przesadzony.

Przewidzieć nieprzewidywalne

Coraz częściej stawia się sektorowi bankowemu zarzut, że kilkanaście lat temu niewłaściwie zinterpretował przepisy, z których interpretacją w 2020 r. mają kłopot polscy sędziowie zajmujący się rozpoznawaniem spraw dotyczących kredytów walutowych. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy rodzimi sędziowie przesłali do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej kilka pytań prejudycjalnych, w których proszą o przedstawienie właściwej interpretacji przepisów dyrektywy. Zakładając, że Trybunał wypowie się korzystnie dla konsumentów, których dotyczą sprawy, polski sąd wówczas w wyroku wskaże, że bank naruszył standardy. Pytaniem do dyskusji pozostaje, jaką realną możliwość przygotowania umowy zgodnej z orzecznictwem TS UE z trzeciego dziesięciolecia XXI wieku miał bank w pierwszym dziesięcioleciu wieku.

Krzysztof Kalicki uważa, że abuzywność nie tyle oznacza niezgodność z normą prawną, co z dobrym obyczajem. Jego zdaniem trudno zaś oczekiwać, że można było przygotować umowę, w której wszelkie postanowienia będą zgodne z dobrymi obyczajami przez cały czas jej trwania sięgający kilkudziesięciu lat. A to z prostego powodu: obyczaje się zmieniają, a coś, co było postrzegane jako niekontrowersyjne jeszcze dekadę temu, dziś jest trudne do zaakceptowania.

Oczywiście w tej sytuacji należy postawić pytanie: Czy konsumentów oraz sądy powinien interesować kłopot banku w stworzeniu umowy, która wytrzyma zderzenie z wieloletnią rzeczywistością? Z punktu widzenia kredytobiorców frankowych, którzy już zaciągnęli zobowiązania – oczywiście lepiej jest twierdzić, że to problem banku. Ale już z punktu widzenia ogółu konsumentów oraz organów państwa, którym powinno zależeć na tworzeniu stabilnego otoczenia gospodarczego – odpowiedź jest mniej oczywista. Jakkolwiek bowiem podświadomie większość osób kibicuje słabszej stronie – w przypadku umowy kredytowej będzie to więc konsument – to warto obiektywnie spojrzeć na konsekwencje wymogu „obstawiania” przez banki, co będzie zgodne z obyczajami za wiele lat. Konsekwencją może być tworzenie umów bardziej asekuranckich. Przede wszystkim nie będzie to dobre dla samych konsumentów zawierających kontrakt, bo taka umowa wcale nie będzie bardziej czytelna. Zacznie przypominać przepastną księgę, w której kredytodawca będzie starał się przewidzieć wszystkie zagrożenia. Krzysztof Kalicki spostrzegł w przytaczanym artykule, że przecież bez trudu możemy sobie wyobrazić umowę kredytu hipotecznego zawieraną w 1990 r., której ostateczny termin spłaty przypada na 2020 r.

„Czy ktokolwiek w 1990 r. mógł przewidzieć, że Polska wstąpi do Unii Europejskiej, że dojdzie do kryzysu finansowego w 2008 r., że zostanie przegłosowany brexit, że będzie rewolucja cyfrowa, że banki się zelektronizują, wreszcie, że wejdą w życie przepisy o abuzywności i do czego się będą odnosić?” – pytał profesor. Analogicznie nie sposób dziś powiedzieć, w jakiej rzeczywistości będziemy żyli w 2050 r.

Klient zapłaci

Banki oczywiście mogą szacować ryzyko związane ze zmianą standardów obyczajowych, wejściem w życie nowych regulacji czy wreszcie pogorszeniem się koniunktury gospodarczej. Sęk w tym, że szacunek ten – mając na uwadze daleko idącą nieprzewidywalność zdarzeń – będzie niedoskonały, a zaledwie orientacyjne oszacowanie jest drogie w praktyce. Potwierdza to działalność sektora ubezpieczeniowego, na którym przy obliczaniu składki znacznie lepszą sytuacją dla zakładów ubezpieczeń jest konieczność włączenia do analizy bardzo niekorzystnego zdarzenia niżeli niemożność określenia, co się wydarzy w analizowanej perspektywie czasowej (z tego względu ubezpieczyciele wskazywali np., że problemem nie są restrykcyjne wymogi Komisji Nadzoru Finansowego, lecz nieprzewidywalność, jakie nowe wytyczne się pojawią). W kontekście sektora bankowego takie niedoskonałe prognozowanie, jak zmieni się świat, oznacza, że już na starcie umowy nowi kredytobiorcy zapłacą znacznie więcej, niż płacą obecnie. A po wielu latach okaże się, czy przewidywania sektora bankowego się sprawdziły, czy nie.

Nie trzeba jednak wcale wybiegać w przyszłość, by dostrzec, że ostatecznie za ryzyka związane z nieprzewidywalnością zapłacą konsumenci. Doskonale obrazuje to przypadek unieważniania umów kredytowych, którego masowo zaczęli domagać się frankowicze, zarzucając, że przed kilkunastoma lub nawet kilkudziesięcioma laty zostali rzekomo niedostatecznie doinformowani o ryzyku kursowym, pomimo spełnienia przez banki wobec kredytobiorców przy zawarciu umowy kredytowej wymogów informacyjnych, których zakres (poziom) został określony przez nadzorcę bankowego w rekomendacji S. Dziś, po wielu latach od zawarcia tych umów, ten standard informacyjny kwestionuje się.

Profesor Michał Romanowski na łamach DGP kilka tygodni temu przypomniał podstawową zasadę biznesową, spopularyzowaną przez Miltona Friedmana: nie ma darmowych lunchów.

„Często używanym skrótem myślowym w dyskusjach o kosztach, które banki powinny ponieść w związku z upadkiem umowy kredytu, jest teza: ‘banki za to zapłacą, bo mają pieniądze’. Banki, owszem, mają pieniądze, ale są to pieniądze klientów. Wszak nie ma darmowych lunchów i, jak uczy ekonomiczna analiza prawa, należy identyfikować nie tylko beneficjentów określonego rozwiązania, ale i jego rzeczywistych płatników” – spostrzegł prof. Romanowski.

Nie można też zapominać o tym, że daleko idące zmiany interpretacyjne brzmienia regulacji oraz – mówiąc ogólniej – zmiana standardu premiuje niektórych klientów sektora bankowego w niespłacaniu zaciągniętych zobowiązań. Istotą państwowej ochrony przed abuzywnością klauzul jest wyrównanie sił słabszej strony umowy i silniejszej. Klient, domagający się stwierdzenia, że w jego umowie znalazły się niedozwolone postanowienia umowne, zmierzać powinien do ich wykluczenia, by był traktowany nie gorzej niż każdy konsument, który otrzymał do podpisania umowę niebudzącą jakichkolwiek zastrzeżeń. Szkopuł w tym, że w ostatnim czasie klienta, który zawarł kontrakt z abuzywną klauzulą, zaczyna się traktować znacznie lepiej. Upadek umowy najczęściej powoduje przecież to, że konsument się wzbogaca – i kosztem profesjonalisty w obrocie, jakim jest bank, i – jako że bank ma pieniądze ludzi, a nie swoje – kosztem innych konsumentów, zwłaszcza kredytobiorców złotowych.

W efekcie potwierdza się stara prawda, że nie ma darmowych obiadów. Nierozsądne podejście do abuzywności klauzul prowadzi jednak do tego, że za działania jednych zapłacą wszyscy inni.

PAS

Partner:

Materiały prasowe

Czytaj także pozostałe artykuły z dodatku: