Młodzi ludzie z całego świata, jednoczący się w ruchu oburzonych przeciw kapitalizmowi, napawają się teraz swoją siłą. Jednak jest ona ułudna: protest jest pełen sprzeczności, a hasła głoszone na wiecach nie porywają tłumów. A najważniejsze, że oburzeni nie mają żadnego programu. Spełnienie ich żądań, często wzajemnie się wykluczających, groziłoby wybuchem jeszcze większego kryzysu.
W 951 miastach 82 krajów świata organizatorzy ruchu oburzonych zmobilizowali setki tysięcy manifestantów. Jednak ten globalny protest nie ma przyszłości. Nie tylko nie jest w stanie przeforsować spójnej i wiarygodnej alternatywy dla bolesnych oszczędności, które wdrażają rządy Europy i Ameryki, ale nawet takiego programu opracować. Kampania oburzonych nie jest niczym więcej niż wyrazem tęsknoty młodych za stylem życia ich rodziców, kiedy pracować można było mało, a świadczenia socjalne były duże.
– Staliśmy się godnym przeciwnikiem międzynarodowych instytucji finansowych. One działają na skalę globalną i my też – cieszyła się w rozmowie z dziennikiem „Le Figaro” jedna z organizatorów protestów w Paryżu Sophie Banasiak.
Siła ruchu jest jednak pozorna. Oburzeni nie tylko nie zdołali stworzyć jednej centrali, lecz także skoordynować swoich działań. – Każde miasto samo decyduje, kiedy, gdzie i w jaki sposób chce organizować protesty. Uczestnikom manifestacji na pytanie, kto za wami stoi, kazano po prostu odpowiadać: ja – mówi „DGP” Heloise Nez z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Paris XIII.
Reklama

Medytacje zamiast programu

Reklama
Efekt jest taki, że protestujący nie są w stanie porozumieć się nie tylko w sprawie programu, lecz także strategii działania. W USA ruch oburzonych, który przybrał nazwę Occupy Wall Street, zaczął okupować skwer Zuccotti w południowej części Manhattanu. Nie bardzo też wiadomo, jaki jest cel protestu. Czy chodzi o zamknięcie giełdy, od której rozwoju zależą oszczędności setek milionów Amerykanów? Czy może banków, w których zdeponowali oni swoje oszczędności? Manifestanci, którzy umilają sobie czas buddyjskimi medytacjami albo przygotowywaniem ekologicznych potraw, odpowiedzi na takie pytania nie mają.



W Niemczech, gdzie powstał bliźniaczy ruch Occupy Frankfurt (to miasto jest centrum finansowym Republiki Federalnej), miejsce protestów jest jeszcze bardziej wątpliwe. Wskazał je portal internetowy Attac: to siedziba Europejskiego Banku Centralnego (EBC). – EBC jest jedną z najpotężniejszych instytucji w UE, która nie działa w oparciu o zasady demokracji. W okresie kryzysu niemal zawsze kierowała się ona interesem lobby finansowego – tłumaczą autorzy wpisu na portalu.
– To całkowite pomylenie pojęć. To nie EBC, ale banki komercyjne podejmowały ryzykowne decyzje inwestycyjne, i to głównie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, gdzie zniesiono kontrolę nad instytucjami finansowymi. W strefie euro normy ostrożnościowe były o wiele bardziej rygorystyczne, zaś głównym celem EBC była ochrona interesów drobnych ciułaczy i pracowników najemnych przed wzrostem inflacji – mówi „DGP” Cinzia Alcidi, ekspertka brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).
Jeszcze większe kłopoty ze znalezieniem symbolu instytucji, która wywołała kryzys, mają Włosi. W Rzymie protesty skoncentrowały się wokół Via Condotti, jednej z najbardziej luksusowych arterii miasta. Ale głównie dlatego, że właśnie tu chuligani, którzy szybko zdominowali protesty, mogli znaleźć najwięcej witryn sklepowych i drogich samochodów, które nadawały się do zniszczenia. W Warszawie grupka 150 młodych ludzi spotkała się natomiast przed budynkami uniwersytetu zapewne dlatego, że tam właśnie było im najbliżej.
Frustracja młodych Europejczyków i Amerykanów jest zrozumiała. Wiele argumentów przemawia także za tym, aby znaczną część winy za kłopoty gospodarcze złożyć na instytucje finansowe. Sympatyzujący z ruchem oburzonych laureat Nagrody Nobla z ekonomii Paul Krugman dowodzi, że stopniowe zniesienie regulacji rynku finansowego od początku lat 80.
XX wieku było główną przyczyną nieproporcjonalnego wzrostu znaczenia sektora finansowego w gospodarce i związanego z tym największego kontrastu w poziomie dochodów. – Dziś 1 proc. najbardziej zamożnych Amerykanów przejęło 23 proc. dochodów i 40 proc. aktywów w USA. Jednocześnie blisko 25 proc. młodych ludzi nie ma pracy. Takich różnic w poziomie dochodów nie było w amerykańskim społeczeństwie od 1928 roku – tłumaczy w artykule opublikowanym przez „New York Times”.

Morze ogólników i nic więcej

Oburzeni nie mają jednak żadnego pomysłu, jak temu zaradzić. Ani w Europie, ani w Ameryce ruch protestu nie przekłada się na poparcie żadnej konkretnej opcji politycznej, która mogłaby poddać kontroli sektor finansowy.
Plany przyznania większych kompetencji nadzorowi bankowemu i podziału największych grup bankowych forsuje administracja Baracka Obamy. Jednak w sondażach obecny prezydent przegrywa z czarnoskórym kandydatem Republikanów Hermanem Cainem (43 do 41 ) i z trudem wygrywa z innym kandydatem tej samej partii Mittem Romneyem (43 do 41). To sytuacja wyjątkowa, bo w historii USA niezmiernie rzadko się zdarzało, by po pierwszej kadencji przywódca nie został wybrany ponownie.
Jednak to nie oburzeni, ale ruch Tea Party lepiej wykorzystał frustracje Amerykanów, aby poszerzyć swoje wpływy w Waszyngtonie. Tyle że ta frakcja Republikanów forsuje dalsze obniżenie podatków dla najbogatszych i zmniejszenie regulacji rynków finansowych. A więc coś dokładnie przeciwnego do postulatów protestujących. W Europie także ci, którzy proponują poddanie większej kontroli sektora finansowego, nie mają lepszych notowań u wyborców. Konserwatywna prawica wygrała w Wielkiej Brytanii, do podobnego zwycięstwa szykuje się także w Hiszpanii.



Jednym z powodów porażki politycznej oburzonych jest ogromna różnorodność ruchu. Są tam studenci, którzy chcą zdobyć środki na kontynuację nauki, ojcowie rodzin, którym banki odebrały mieszkania kupione na kredyt, drobni przedsiębiorcy, którzy nie mogą dać sobie rady z konkurencją z Chin, czy działacze związków zawodowych, którzy liczą na odzyskanie dawnych wpływów w takich konglomeratach jak General Motors.
Tę różnorodność dodatkowo zwiększa zupełnie inna sytuacja każdego kraju, w którym odbywają się protesty. W Izraelu głównym postulatem jest budowa mieszkań socjalnych, w Hiszpanii – utworzenie miejsc pracy dla młodych ludzi, w Wielkiej Brytanii – zapewnienie darmowego leczenia. – Kłopoty Niemiec, w których system opieki socjalnej jest o wiele lepszy niż w Stanach Zjednoczonych, a gospodarka jest wciąż w dobrej kondycji, są zupełnie inne niż Ameryki. Określenie wspólnych postulatów nie jest więc możliwe – mówi nam Fabian Zuleeg z European Policy Center w Brukseli.
W tej sytuacji pozostają ogólniki. Niemiecki portal oburzonych 15october głosi: „Obecny system polityczny działa tylko na rzecz bogatej mniejszości, nie bacząc na to, czego chce większość, i zapominając o cenie, jaką płacą ludzie i środowisko za utrzymanie elity”. Hiszpańska strona internetowa „Democratia Real Ya” uważa, że priorytetem powinno być obalenie systemu politycznego, w którym dominują dwie partie polityczne, ale sama wcale się nie pali do założenia trzeciej.
– Nawet w amerykańskim systemie politycznym, w którym rola pieniądza jest ogromna, oddolne ruchy społeczne mogą doprowadzić do zmian. Dobrym przykładem był ruch obrony praw obywatelskich czarnych z lat 60. XX wieku. Tyle że spełniał on cztery warunki: miał jasny cel, sprawną strukturę, rozpoznawalnych przywódców i przemyślaną strategię. Ruch oburzonych nie spełnia żadnego – zwraca uwagę Heloise Nez.

Sprzeczność goni sprzeczność

Ruch oburzonych ogłosił, że reprezentuje 99 proc. amerykańskiego społeczeństwa, które sprzeciwia się zachłanności 1 proc. krezusów. – W ten sposób nie chciał się narazić nikomu, tylko wszystkich przyciągnąć. Ale w tym tkwi też słabość, bo interesy poszczególnych grup społecznych są sprzeczne. Podatnikom zależy na stabilności banków, dlatego w ich interesie jest, aby przyznawały kredyty na rygorystycznych zasadach. Studenci odwrotnie: dążą do tego, aby pożyczki można było uzyskać na możliwie łatwych warunkach, nie bacząc na ryzyko, jakie ponosi wierzyciel – zwraca uwagę Cinzia Alcidi.
Inspiracją dla nowego ruchu protestu jest książka „Oburzcie się” („Indignez-vous”) napisana przez Stephane’a Hessela. Ten 94-letni intelektualista był jednym z autorów powszechnej deklaracji praw człowieka. Wciąż jest jedną z najbardziej szanowanych postaci we Francji. Ale wywodzi się z pokolenia, które miało zupełnie inne problemy. A w wydanej już w 3,5 mln egzemplarzy książce mnoży cele, które powinny wywoływać oburzenie młodych: różnice w dochodach, sposób, w jaki państwo traktuje nielegalnych emigrantów, konieczność przywrócenia wolnej (czytaj: niezależnej od wielkiego kapitału) prasy, ochrona środowiska, zachowanie państwa socjalnego, los Palestyńczyków.
Dieter Rucht, niemiecki socjolog, który bada ruch oburzonych, zwraca uwagę, że około 1/3 jego uczestników to nauczyciele, urzędnicy i inny pracownicy sektora państwowego, którzy walczą o utrzymanie swoich dotychczasowych przywilejów. – To zadziwiające, że idący obok nich w pochodach młodzi bez pracy nie widzą sprzeczności swoich interesów z tymi, o które walczy budżetówka. Przecież utrzymanie obecnych kosztów aparatu państwa jest jednym z powodów, dla których młodzi nie mają perspektyw – tłumaczy w wywiadzie dla „Sueddeutsche Zeitung”.
Heloise Nez uważa wręcz, że ruch oburzonych wyrządza krzywdę tym, którzy dopiero wchodzą na rynek pracy. A to dlatego, że podtrzymuje iluzje, iż da się powrócić do przeszłości, tak jakby Zachód nie musiał stawić czoła globalizacji i potężnemu kryzysowi zadłużenia. – Takie postulaty jak upaństwowienie banków czy niespłacanie kredytów nie tylko nie są możliwe do wprowadzenia w praktyce, ale utrzymują młodych w iluzji, że zachowanie państwa socjalnego na obecnych zasadach jest możliwe, a bez bolesnych reform strukturalnych można się obyć – tłumaczy.