Czwartek był kolejnym dniem osłabienia złotego. Po południu euro kosztowało ponad 4,5 zł. Na takim poziomie było ostatnio notowane latem 2009 r. Dolar amerykański doszedł do 3,36 zł, najwięcej od lata ubiegłego roku. Frank szwajcarski do 3,7 zł. Osłabienie złotego sprowokowało NBP do interwencji słownej. – Kurs złotego oddala się od zdrowych fundamentów polskiej gospodarki. Słaby złoty wpływa negatywnie na ceny, utrudniając NBP kontrolę nad inflacją – mówił wczoraj Marek Belka, prezes NBP w rozmowie z Obserwatorem Finansowym.
Jego zdaniem zmienność kursu zwiększa niepewność podmiotów gospodarczych dotyczącą przyszłości. I sprawia, że nie są chętne do inwestycji. A to osłabia potencjał wzrostu gospodarki. – Kurs złotego do walut obcych jest obecnie determinowany przez okoliczności zewnętrzne, które mają negatywny wpływ na polską gospodarkę – dodał szef NBP. Nie przekonał inwestorów.

Europa słabnie

– To nie tylko efekt rozczarowującej decyzji amerykańskiego Fed ze środy, ale i napływających negatywnych danych z europejskich gospodarek – twierdzi Marcin Mazurek, analityk BRE.
Reklama
Jak podał Eurostat, zamówienia w przemyśle strefy euro spadły w lipcu w stosunku do czerwca o 2,1 proc., gdy analitycy spodziewali się spadku o 1,2 proc. Do tego wskaźniki wyprzedające PMI dla przemysłu i usług strefy również spadły poniżej 50 punktów. To musi się odbić na kondycji polskiej gospodarki. – W tej sytuacji nie da się utrzymać w Polsce wzrostu produkcji przemysłowej na poziomie 8 proc., jak w sierpniu. Musimy się liczyć z jej gwałtownym spadkiem w kolejnych miesiącach – dodaje Mazurek.
Reklama
Tym bardziej że nasi główni partnerzy handlowi – Niemcy i Francja – zaliczyli spadek nowych zamówień znacznie głębszy niż średnia w strefie euro. Odpowiednio o 3 proc. i 11,2 proc.



– Paradoksalnie w tej sytuacji słaby złoty nas ratuje, bo powoduje, że nasze towary stają się atrakcyjniejsze dla strefy euro. Także siła robocza w Polsce jest jeszcze tańsza. Bardziej zachęca to do inwestowania u nas kapitału i robienia zakupów – przekonuje Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości.
Tyle że takie przełożenie na wzrost popytu zagranicznego nie następuje natychmiast, za to na spadek konsumpcji wpływa od razu. – Słaby złoty przekłada się na wzrost kosztów surowców i produktów importowanych, a to na inflację i wzrost kosztów życia. Zarówno zakupów, jak i obsługi kredytów, a w efekcie na wyhamowanie wzrostu konsumpcji – tłumaczy Wojciech Matysiak, ekonomista Pekoa SA.
Jak policzyli ekonomiści BRE, z powodu słabego złotego tempo wzrostu konsumpcji na koniec roku może zmaleć z 4 do 2,5 proc.
Pomóc nie bardzo może Rada Polityki Pieniężnej. Jeśli obniży stopy procentowe, to zmaleją raty kredytów, przynajmniej tych w naszej walucie. Potencjalnie mógłby być to czynnik pobudzający gospodarkę. – Tyle że obniżka stóp zwykle powoduje jeszcze głębsze osłabienie złotego – komentuje Ignacy Morawski.

Byle do świąt

Skutecznie, choć zapewne krótkotrwale, pomóc złotemu może minister finansów, zlecając BGK wyprzedaż walut na rynku. – I niewątpliwie to zrobi. Kurs powyżej 4,70 zł za euro grozi przekroczeniem 55 proc. progu długu publicznego do PKB. A tego rząd nie zaryzykuje, bo musiałby zacieśnić politykę fiskalną, szukać oszczędności, niewykluczone, że podnieść podatki. A to w otoczeniu spowalniającej światowej gospodarki mogłoby nas wpędzić w recesję – wyjaśnia Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego.
Nasz wyrażony w walutach dług rozliczany jest na 31 grudnia, więc prawdopodobnie BGK zacznie je wyprzedawać dopiero po świętach Bożego Narodzenia. A to oznacza, że ze słabym złotym będziemy mieć do czynienia jeszcze trzy miesiące.