Gdy pracownicy dowiadują się, jak ogromne opłaty musieliby ponieść, wycofują jedną sprawę za drugą. I nieważne, że to oni są pokrzywdzeni. Bo dla sądu nie jest istotne, czy sądzący mają rację, czy nie. Składając pozew, od razu trzeba zapłacić wpisowe, czyli... 5 proc. wartości żądanego odszkodowania. Inaczej w ogóle nie zostanie on przyjęty - pisze "Gazeta Prawna".

Reklama

Pracodawcy doskonale o tym wiedzą. Im mizerniej płacą swoim podwładnym, tym bardziej czują się bezkarni. No bo kto zdecyduje się na zapłacenie 2,5 tys. zł kaucji, żądając 50 tys. zł zadośćuczynienia, jeśli nie będzie miał gwarancji, że sprawę wygra? Tym bardziej że musiałby jeszcze co najmniej drugie tyle zainwestować w adwokata.

A jak przegra, zostanie bez niczego. Pracy mieć nie będzie, bo szef zrobi wszystko, by się pozbyć takiej firmowej "zakały". Portfel sądzącego będzie zatem świecić pustkami. A przecież przyjdzie jeszcze spłacać długi zaciągnięte na sądowe batalie.

Pracownicy sądów nie kryją, że odkąd rok temu wprowadzono opłaty za sprawy związane ze stosunkiem pracy, ich liczba gwałtownie zmalała. Bo jesteśmy za biedni, by dochodzić przed sądem swych racji.