Rosnącej liczbie zwolnień sprzyja koniunktura i to, że mamy do czynienia z rynkiem pracownika. Ludzie nie boją się korzystać z chorobowego i już nie faszerują się paracetamolem, żeby, pomimo gorączki, pójść do pracy. Pracodawcy, którzy mają często kłopoty z utrzymaniem fachowców, dbają o to, żeby tworzyć im przyjazne warunki – tłumaczy Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Dbałość o satysfakcję załogi przybiera różne formy: oprócz wzrostu wynagrodzeń firmy stawiają także na pozafinansowe wsparcie, m.in. wykupują prywatne ubezpieczenia zdrowotne. Jednym z przykładów zmian jest także to, że patrzą coraz przychylniej na urlopy ojcowskie, czyli możliwość korzystania przez ojców z dwóch tygodni wolnego na spędzenie czasu z dzieckiem, zanim ukończy ono drugi rok życia.
W zeszłym roku na chorobowym Polacy spędzili 246 mln dni, a przeciętna długość absencji wyniosła 12,4 dnia. Najczęstszymi powodami nieobecności w pracy obok ciąży, porodu i połogu (niemal jedna piąta absencji – 47 mln dni poza pracą, o 13 mln więcej niż w 2008 r.) są choroby układu kostno-stawowego i tkanki łącznej, a także urazy i zatrucia (14 proc. zwolnień) oraz przeziębienia i choroby układu oddechowego.
ZUS jest zaniepokojony: coraz wyraźniej „rozjeżdżają się” przychody od pracowników z wydatkami na choroby. W efekcie zwiększa się dziura w funduszu chorobowym – w 2009 r. była jeszcze nadwyżka, która wynosiła 372 tys. zł. Od 2010 r. sytuacja pogarsza się, różnica między przychodami a wydatkami spadła z 1,5 mld zł w 2009 r. do 8,5 mld w poprzednim. Za cztery lata może wynieść nawet 10 mld zł.
Reklama
ZUS wskazuje powody rosnącego deficytu w budżecie: skrócenie okresu oczekiwania na prawo do zasiłku chorobowego osób dobrowolnie ubezpieczonych z 180 do 90 dni (po trzech miesiącach można korzystać z benefitów za płacenie składki). Drugą istotną przyczyną jest to, że ZUS za osoby po 50. roku życia płaci już po 14 dniach, a nie jak wcześniej po 33 (wcześniej opłaty ponosi pracodawca). Trzeci i najbardziej kluczowy powód to wydłużenie urlopu macierzyńskiego z 20 do 52 tygodni oraz wprowadzenie dwutygodniowego ojcowskiego dla panów.
Reklama
Do tego nadspodziewanie wzrosła liczba urodzeń - jeszcze kilka lat temu GUS w prognozie demograficznej przewidywał, że w II połowie dekady będzie rodziło się 350–360 tys. dzieci, a rodzi się ich bliżej 400 tys. To cieszy demografów, ale podnosi koszty ZUS. W ciągu 10 lat wydatki na ten cel zwiększyły się czterokrotnie.
Sytuacja zaczyna przypominać problemy, jakie jeszcze dekadę temu ZUS miał z funduszem rentowym, w którym też był duży deficyt. W latach 90. i poprzedniej dekadzie renty były traktowane jako koło ratunkowe dla osób, które w wieku przedemerytalnym straciły pracę i wobec dużego bezrobocia nie mogły znaleźć zajęcia. Liberalne zasady przyznawania świadczeń powodowały, że ich wypłata stała się problemem dla FUS. Sytuacja się poprawiała m.in. dzięki zaostrzeniu orzecznictwa oraz lepszej sytuacji na rynku pracy.
ZUS liczy, że uda się to także w przypadku chorobowego. Wprowadzenie od grudnia obowiązkowego systemu e-zwolnień będzie pierwszym etapem uszczelniania i zmniejszania deficytu w funduszu chorobowym. Pozwoli to kontrolować zasadność zwolnień od pierwszego dnia - podkreśla Gertruda Uścińska, prezes ZUS. Obowiązkowe e-zwolnienia miały wejść w życie od lipca, ale opór lekarzy sprawił, że przesunięto ten termin na grudzień. Im bliżej, tym bardziej rośnie napięcie, wielu lekarzy liczy, że termin uda się ponownie przesunąć.
ZUS nie liczy jednak tylko na ten środek, szykuje kolejny pakiet rozwiązań. Pożądane jest ustawowe zwiększenie uprawnień kontrolnych ZUS dotyczących zwolnień lekarskich, tak by częściej można było przeprowadzać kontrole - podkreśla szefowa zakładu.