Dla mnie wybór jest oczywisty. Wolę zdecydowanie tę niebieską.
Dziś rzadki na tych łamach portret podwójny. Ale akurat tak się złożyło, że w tym samym czasie na rynku pojawiały się dwie książki pokazujące, jak lepiej zarządzać zespołami ludzkimi. Różni je wszystko.
"Praca rządzi!" napisał Laszlo Bock, do 2016 r. główny HR-owiec Google’a. Tak, tego Google’a, który uchodzi za najlepszego pracodawcę świata. Napisana przez niego książka jest taka jak legenda, która towarzyszy koncernowi z Mountain View. Cechuje ją nonszalancja świadomego swojej wartości zwycięzcy. Przecież Google to nie tylko genialny model biznesowy, ale również wyjątkowe środowisko, które cechuje (podobno) luz i radość życia. Osiągana nie poza pracą, lecz właśnie w niej.
Reklama
Pod tym względem z Google’em jest podobny problem, jak ze szkolnym prymusem. Takim, który nie tylko zgarnia najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów, świetnie gra na gitarze i jeszcze kochają go wszystkie dziewczyny (i chłopaki pewnie też). Czy to może irytować? Oczywiście. Irytuje jak jasna cholera. Jeśli czujecie, o co chodzi, to ta książka rozsierdzi was jeszcze bardziej. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać – Google jest prymusem i zorganizował pracę w koncernie w sposób oryginalny, a momentami nawet inspirujący. I cóż nam z tego przyjdzie, że się na Bocka (oraz Page’a i Brina) będziemy zżymać. Jasne, że świat jest niesprawiedliwy. Jasne, że w firmie działającej na niższych marżach wzrostu nie dałoby rady wprowadzić tych wszystkich hipsterskich nowinek. I pewnie, że te marże wzrostu są wyssane z krwiobiegu reszty gospodarki. Na przykład z rynku medialnego, któremu Google zjadł potencjalne zyski z internetowej rewolucji. Cóż jednak począć. Wampir nic na to nie poradzi, że jest wampirem. A skoro nie mamy pod ręką osinowego kołka, to przynajmniej posłuchajmy, co też ten drapieżca ma nam do powiedzenia. Bo bywa ciekawy i zajmujący.
Reklama
Mam jednak prośbę. Jeśli któryś z czytelników zdecyduje się przeczytać książkę Bocka, to niech dorzuci do koszyka "Przewodnik dla lidera" Roberta Grzybka. On nie zabierze was do Doliny Krzemowej i nie powie wam, jaki jest Larry albo dlaczego Sergey zdecydował, że strona główna Google’a jest tak zaskakująco zgrzebna. Ale może właśnie dzięki temu poczujecie, że pisze dla was. Wyrasta z tego samego nadwiślańskiego doświadczenia, które jest i będzie codziennym pracowym doświadczeniem przeważającej większości czytelników tej książki. Doświadczenia zespołów ludzkich budowanych w Opolu, Poznaniu, Radomiu albo Olsztynie. A nie w słonecznej Kalifornii.