Od czterech lat gospodarka rozwija się w dość szybkim tempie. W tym roku PKB może się zwiększyć nawet o 4 proc. Rośnie zapotrzebowanie na pracowników, a przedsiębiorcy mają kłopoty z zapełnieniem wakatów. Potwierdzają to liczne badania, m.in. firmy doradztwa personalnego i pracy tymczasowej Randstad. - Od wielu miesięcy apetyty przedsiębiorców na zwiększanie zatrudnienia utrzymują się na bardzo wysokim poziomie, a firmy mają coraz większe trudności z dotarciem do coraz mniejszej grupy chętnych do pracy, dlatego wdrażają nowe sposoby ich poszukiwania - mówi Monika Hryniszyn, członek zarządu Randstad. Wyniki badania przeprowadzonego przez tę firmę pokazują, że w ciągu ostatniego roku co piąty pracodawca zaczął prosić o rekomendacje własnych pracowników, inni rozszerzyli zakres poszukiwań, np. o znajomych. Duża grupa zaczęła korzystać z publikacji ofert na portalach poświęconych pracy. Co najbardziej znamienne - 47 proc. pracodawców przyznało, że poszukuje kandydatów w urzędach pracy, z czego niemal jedna trzecia zaczęła to robić dopiero w tym roku.
Przedsiębiorcy masowo zapraszają Ukraińców. W ubiegłym roku mieli dla nich ponad 1,3 mln ofert zatrudnienia. W tym roku może być ich nawet 2 mln, ponieważ po pierwszym półroczu zgłoszono ponad 900 tys. Zdaniem analityków już w przyszłym roku albo w latach następnych liczba pracowników z Ukrainy może się jednak kurczyć. Bo zamiast do Polski mogą pojechać za pracą na Zachód, ponieważ od czerwca mogą podróżować bez wiz po krajach Unii Europejskiej.
Dramatu na rynku pracy nie byłoby, gdyby udało się zwiększyć aktywność zawodową Polaków, gdyż tych, którzy mogliby pracować, jest jeszcze dużo. Dostrzega to Komisja Europejska. Dlatego zaleciła podjęcie kroków, które zwiększyłyby m.in. aktywność zawodową kobiet, osób o niskim poziomie kwalifikacji oraz osób starszych.
Reklama

Bierni, bo nie mają wyboru

Reklama
W Polsce jest 1,8 mln osób biernych zawodowo, które zajmują się dziećmi lub osobami starszymi - wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS. W dużej części można byłoby je odzyskać dla rynku pracy, gdyby była odpowiednia liczba żłobków i przedszkoli oraz placówek opieki nad seniorami dostępnymi po przystępnych cenach. - Co najmniej połowa z tych osób, a więc ok. 900 tys., mogłaby podjąć zatrudnienie po zapewnieniu odpowiedniego dostępu do usług opiekuńczych. Konieczna jest jednak także zmiana postaw pracodawców - uważa prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jego zdaniem pracodawcy powinni chętniej godzić się na elastyczne godziny pracy, na pracę w domu lub na część etatu.
Jest też w kraju ok. 390 tys. osób nieszukających zajęcia, ponieważ przez wiele lat nie udało się im znaleźć odpowiedniej dla siebie posady. Prawdopodobnie byłoby ich dziś zdecydowanie mniej, gdyby pracodawcy oferowali wyższe wynagrodzenia. Nadal najczęściej proponowana jest minimalna stawka, co zniechęca część osób, ponieważ po uwzględnieniu np. kosztów dojazdu podjęcie pracy często staje się nieopłacalne, nie mówiąc już o zmianie miejsca zamieszkania, co wiązałoby się z koniecznością wynajęcia mieszkania i poniesienia dodatkowych wydatków. Wiele osób zniechęconych bezskutecznością poszukiwania pracy woli więc żyć na koszt rodziny albo korzystać z zasiłków pomocy społecznej.

Naukę można łączyć z pracą

W Polsce pracuje ponad 1,1 mln młodych ludzi w wieku do 24 lat. To tylko ponad 28 proc. osób z grupy wiekowej 15–24 lata - wynika z danych Eurostatu. Dzieje się tak głównie dlatego, że bardzo dużo młodzieży podejmuje naukę na studiach i w różnego typu szkołach pomaturalnych, a model łączenia nauki z pracą jest u nas mało popularny. Najczęściej zatrudnienia szuka się dopiero po zakończeniu edukacji. Inaczej jest w wielu krajach Unii Europejskiej, gdzie odsetek młodych osób w wieku do 24 lat, które pracują, jest znacznie większy - średnio jest to 33,8 proc. Gdybyśmy osiągnęli taki sam wskaźnik, wtedy liczba pracujących młodych osób mogłaby się zwiększyć o ok. 400 tys. Byłoby to możliwe, gdyby przybyło elastycznych pracodawców, którzy potrafią dostosować godziny pracy, czas jej rozpoczynania i zakończenia do grafiku zajęć kształcącej się młodzieży. - Ale przede wszystkim konieczna byłaby również popularyzacja w tej grupie osób pracy dorywczej oraz w niepełnym wymiarze czasu pracy - mówi prof. Wiśniewski.

Wykształceni bez zajęcia

Choć pracodawcy narzekają na brak kandydatów do pracy, nie wykorzystują również tego, że ponad 240 tys. osób pracuje tylko na część etatu. Ale nie dlatego, że tak chce, tylko dlatego, że nie może znaleźć pełnego zatrudnienia.
Rezerwę tworzą też bezrobotni. Według badań aktywności ekonomicznej ludności, które oprócz legalnego zatrudnienia obejmują również szarą strefę gospodarki, w I kw. 2017 r. było 926 tys. osób bez zajęcia. Wśród nich aż 650 tys. ma nie więcej niż 44 lata, a prawie pół miliona wykształcenie co najmniej średnie. Prawdopodobne jest więc, że ci młodzi i wykształceni bezrobotni mogliby w większości pracować. A jeśli weźmie się pod uwagę także ponad 300 tys. bezrobotnych po zawodówkach i 120 tys. z wykształceniem gimnazjalnym i niższym, to można ostrożnie szacować, że wśród osób bez zajęcia jest ok. 700 tys. kandydatów do pracy.
Skończyły się już jednak czasy, gdy bezrobotni chwytali każdą ofertę, gdyż na jedną przypadało nawet kilkaset osób. Obecnie oczekują nie tylko godziwego wynagrodzenia, ale też na przykład stałego zatrudnienia, czego wciąż nie dostrzega wielu pracodawców. Nieprzypadkowo w zaleceniach Komisji Europejskiej znalazł się zapis mówiący o usunięciu przeszkód utrudniających wprowadzenie bardziej stałych typów zatrudnienia.

Niepełny rachunek

W sumie więc na rynku pracy mogłoby pojawić się ok. 2,5 mln osób. W rachunku tym nie uwzględniono jeszcze tych, którzy nabywają dopiero prawa emerytalne albo uzyskały je niedawno. Duża część z nich mogłaby nadal aktywnie funkcjonować zawodowo, gdyby otrzymała odpowiednią zachętę do kontynuowania zatrudnienia związaną nie tylko z perspektywą uzyskania większych świadczeń, ale też na przykład tym, że dostosuje się ich stanowiska pracy do potrzeb wynikających z wieku. Jest też ponad 2 mln Polaków zatrudnionych za granicą. Część z nich może powrócić po brexicie i zasilić również rynek pracy.
Jednak na razie pracodawcy powszechnie korzystają z najłatwiejszej drogi - zamiast wykorzystywać krajowe rezerwy osób zdolnych do pracy, co często wiązałoby się z większymi kosztami i zmuszało do stosowania bardziej elastycznego podejścia do pracowników, wolą sięgać po "tańszych" cudzoziemców. Na dłuższą metę taka metoda nie wystarczy.