Polskiego rzeźnika widownia w Niemczech miała okazję poznać pod koniec czerwca w telewizji ARD. W filmie dokumentalnym „Lohnsklaven in Deutschland” („Najemni niewolnicy w Niemczech”) pracownicy z Europy Środkowo-Wschodniej opowiadali, jak budzi się ich o 2 w nocy, żeby przez 3 godziny pracowali przy uboju, po czym odsyła się ich z powrotem. W wariancie lepszym mieszkają w przyzakładowych kwaterach po pięć osób w pokoju. W wariancie gorszym - umieszcza się ich gdzie bądź, np. w opuszczonej restauracji.

Reklama

Nawet dziś na polskich stronach można znaleźć oferty pracy w niemieckich zakładach mięsnych. Chcący dorobić sobie za Odrą przy produkcji wurstu muszą jednak pamiętać, że stawki godzinowe nie są wysokie i wynoszą od 5 do 10 euro. Oczywiście pod warunkiem, że pracodawca nie nalicza pensji inaczej - np. od jednego oporządzonego zwierzęcia, za które można zarobić 1,31 centa (ok. 5,5 gr). To stawka dla mężczyzn. Dla kobiet wynosi ona 0,98 centa (ok. 4 gr).

Razem z Polakami najczęstszymi ofiarami wyzysku padają Rumuni. Sprawa nabrała takiego rozgłosu, że postanowił zająć się nią rząd federalny. Minister pracy Ursula von der Leyen zapowiedziała wprowadzenie płacy minimalnej w sektorze mięsnym, która ma zapobiec takim przypadkom w przyszłości. Pracownicy najemni zostaliby także objęci osłonami socjalnymi, które przysługują" normalnym" pracownikom.

Niemcy jako jeden z niewielu krajów nie mają płacy minimalnej obowiązującej dla wszystkich pracowników. Przysługuje ona na mocy układów zbiorowych pracownikom niektórych branż, np. budowlanej czy ochroniarskiej. Sceptycy uważają, że jeśli rząd federalny ma być konsekwentny, to wkrótce będzie musiał także uregulować kwestię płac fryzjerów i pracowników hotelarstwa, gdzie stawki wahają się od 2-3 euro za godzinę. Na razie jednak niemieccy pracodawcy kroją polskiego rzeźnika.

Reklama