Patrząc na najnowsze dane dotyczące wynagrodzeń w przedsiębiorstwach, można nabrać optymizmu. GUS oszacował, że w pierwszym półroczu średnia pensja wynosiła 3673 zł i była o 4,2 proc. wyższa niż rok temu. Ale optymizm szybko pryska, gdy zderzymy ten wynik z inflacją. Wtedy okazuje się, że realnie zarobki wzrosły o zaledwie 0,3 proc. A to najgorszy wynik od 1992 r. Ale nie wszystko. Eksperci straszą, że kolejne miesiące mogą być jeszcze słabsze. Na koniec roku nasze pensje nie drgną być może nawet o promil.
Zaledwie 9,4 proc. firm przebadanych przez Narodowy Bank Polski w II kwartale roku planuje podwyżki. To dwukrotnie mniej niż średnio w ostatnich siedmiu latach. W rezultacie w całym roku realny wzrost zarobków w przedsiębiorstwach może być zbliżony do zera. Taki scenariusz przewidują m.in. dr Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku, oraz dr Jakub Borowski, główny ekonomista Kredyt Banku. Nieco większym optymistą jest Arkadiusz Krześniak, główny ekonomista Deutsche Bank Polska. Jego zdaniem realny wzrost wynagrodzeń może wynieść 0,4 proc., bo inflacja wyniesie 3,9 proc., a podwyżki zarobków – 4,3 proc.
Niezależnie od tego, kto ma rację, jedno jest pewne – tak słabo nie było od 20 lat. W 1992 r. realne pensje w przedsiębiorstwach skurczyły się o 3,6 proc., ale od tamtej pory nieustannie pięły się w górę. W szczytowych momentach, jak w 2007 r., aż o 6,8 proc. Najsłabsze były lata 2004 oraz 2010, gdy wynagrodzenia urosły – uwzględniając inflację – o 0,8 proc.
Winą za mały wzrost naszych pensji eksperci obarczają kryzys na Zachodzie i wysokie bezrobocie, które sprawia, że w przedsiębiorstwach nie ma silnej presji na podwyżki płac. Ponadto częściowo zasypana została przepaść, jaka dzieliła Polaków od pracowników z bogatych krajów Unii Europejskiej pod względem poziomu zarobków. Oczywiście nadal jest widoczna, ale przedsiębiorcom pozwala to na utrzymanie konkurencyjności oferty na zagranicznych rynkach, co zachęca ich do trzymania zarobków na uwięzi – uważa Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Banku.
Reklama