Strażakom, funkcjonariuszom Biura Ochrony Rządu i SG obiecano po 300 zł podwyżki – takiej, jaką dostali policjanci i żołnierze. Wypłata ma nastąpić w październiku – ale pod warunkiem że nie zostanie wykorzystana rezerwa, z której finansuje się likwidację skutków klęsk żywiołowych. Gdyby pieniędzy w niej nie było, podwyżka miałaby nastąpić w 2013 r.
Sęk w tym, że w aktualizacji programu konwergencji, którą polski rząd przesłał Komisji Europejskiej, o podwyżkach dla tych służb nie ma mowy. Program konwergencji stwierdza jasno: w przyszłym roku podwyżki na pewno dostaną pracownicy publicznych szkół wyższych. Rząd obiecał im już nominalny wzrost płac o 9,14 proc. rocznie, w latach 2013 – 2015 w sumie mają wzrosnąć o 30 proc. I to ma być jedyny wyjątek. Regułą ma być zamrożenie funduszu płac w centralnej sferze budżetowej, i to do roku 2015.
Pozornie brzmi to groźnie. Rzeczywiście byłby to już piąty rok z rzędu, kiedy fundusz miałby być na tym samym poziomie. Ale czy to musi oznaczać brak podwyżek płac? Niekoniecznie. Wystarczy, że urzędy i inne jednostki budżetowe zmniejszą zatrudnienie – wówczas pula środków do podziału wzrośnie.
Wygląda na to, że administracja dostosowuje się do rzeczywistości. Z danych GUS z trzech kwartałów ubiegłego roku (to najświeższe dane, jakie opublikował urząd) wynika, że właściwie nie ma jednostki sfery budżetowej, która zwiększałaby zatrudnienie. Przy czym GUS rozumie budżetówkę bardzo szeroko: jako jednostki budżetu centralnego i samorządowego. W samej administracji, służbach MON i ubezpieczeniach społecznych zatrudnienie spadło o prawie 2 proc. Na koniec września 2011 r. w tej branży pracowało prawie 560 tys. osób, którzy średnio zarabiali o ponad 5 proc. więcej niż rok wcześniej.
Reklama
Ekonomiści rozumieją powód zamrożenia funduszu płac, ale przestrzegają, że na dłuższą metę taka polityka może być ryzykowna. Bo rośnie prawdopodobieństwo, że na pracę w budżetówce będą się decydowały tylko te osoby, które nie poradzą sobie na rynku komercyjnym. Na razie takich negatywnych konsekwencji nie będzie, bo nie jest łatwo o inną pracę. W dłuższej perspektywie gospodarka nie może sobie jednak pozwolić na to, żeby w administracji publicznej pracowali ci najmniej kompetentni i gorzej wykształceni – mówi Paweł Radwański, ekonomista Raiffeisen Banku.
Reklama
Jednak nawet akademikom, którzy podwyżki mają dostać, rząd zafundował powód do zmartwień. Od przyszłego roku mają obowiązywać nowe zasady stosowania 50-proc. kosztów uzyskania przychodów z praw autorskich. Ma być wprowadzony roczny limit – 42 764 zł – wysokości kosztów autorskich. Oznacza to, że podatnicy, których przychód z praw autorskich jest wyższy niż próg dochodowy w podatku PIT od nadwyżki, będą odliczać zwykłe koszty uzyskania przychodu. Dzięki temu finanse publiczne zyskają 164 mln zł. Nowa zmiana uderzy nie tylko w wykładowców, ale we wszystkich, którzy czerpią dochody z własnej twórczości: czyli również w artystów, naukowców i dziennikarzy. Fiskus przekonuje, że zakres zmian nie jest duży i tak naprawdę obejmie zaledwie 17 tys. osób.
Oprócz nauczycieli akademickich i – być może – funkcjonariuszy niektórych służb wyższe świadczenia dostaną też emeryci. W przyszłym roku wracają stare zasady waloryzacji emerytur i rent. Wskaźnik wzrostu tych świadczeń to inflacja z poprzedniego roku plus 20 proc. realnego wzrostu średniego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. O ile może wzrosnąć emerytura? Dziś jej minimalny poziom to 799,18 zł. Inflacja średnioroczna w tym roku ma wynieść – według Ministerstwa Finansów – 4 proc. Jeśli w gospodarce uda się utrzymać średnie tempo wzrostu płac z ostatnich trzech lat (czyli nominalnie o około 5 proc.), świadczenie wzrosłoby o około 40 złotych miesięcznie. Dla średniej wielkości świadczenia z ZUS – 1768 zł – waloryzacja wyniosłaby około 77 zł. Według szacunków w sumie kosztowałoby to budżet około 6,2 – 6,5 mld zł.